poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Witaj szkoło!

No i nadszedł ten upragniony dzień, na który wszyscy czekali z niecierpliwością całe dwa miesiące. Jutro powrócimy do najwspanialszego miejsca na Ziemi- do szkoły. Uczniowie cieszą się na samą myśl, że wreszcie będą mieli co robić. Zamiast oglądania odmóżdżających seriali, bezcelowego włóczenia się ze znajomymi czy też spania do późna, będą spędzali godziny owocnej pracy nad książkami, zadaniami czy też testami. Po co w ogóle komuś potrzebna jest aż tak długa przerwa od nauki? Przecież to takie marnotrawstwo! Kto jest za tym aby całkowicie znieść wakacje niech podniesie rękę...

... wstanie z krzesła i poprosi kogoś, aby palnął go w łeb.





Bo w końcu wakacje to najpiękniejszy okres w całym roku szkolnym. To chwile, które choć ulotne, przynoszą nam ukojenie podczas jesiennej szarugi. To ludzie, którzy wnoszą wiele do naszego życia, z którymi przeżywaliśmy różne niesamowite przygody i którzy, choć pojawili się zupełnie przypadkowo, często zostają z nami na dłużej. To miejsca, na których wspomnienie uśmiechamy się od ucha do ucha i które z pewnością jeszcze kiedyś uda nam się odwiedzić. To przerwa, której tak wszyscy potrzebujemy, która zapada na długo w naszej pamięci i podczas której, nie ukrywajmy, często uczymy się więcej niż siedząc w szkolnych ławkach.

Moje wakacje były przepiękne. Nie żałuję niczego. Każda sytuacja, każdy popełniony błąd, każda osoba, którą miałam okazję poznać sprawiły, że dojrzałam. Zmieniłam się, fizycznie, i owszem, ale przede wszystkim psychicznie. Zrozumiałam co jest ważne, co ważniejsze, a co kompletnie nie ma znaczenia. Pogodziłam się ze sobą, odkryłam swoje zalety, zaakceptowałam wady. Ale przede wszystkim- cudownie się bawiłam. Nie myśląc o problemach, nie zadręczając się tym "co by było gdyby", łapiąc każdą chwilę i zatrzymując ją w pamięci.

Jednym słowem żyłam tak, jak zawsze tego chciałam.

Oto krótki przegląd mojej dwumiesięcznej podróży w poszukiwaniu siebie :)

PODCZAS WAKACJI ZROZUMIAŁAM, ŻE...

1 ... obozy młodzieżowe nie muszą być sztywne i nudne


Po zeszłorocznych wakacjach obiecałam sobie, że już nigdy nie wyjadę na żaden obóz. Że jestem na to za stara, że nie sprawi mi to żadnej przyjemności, że podporządkowanie się kadrze to nie jest coś za czym bym tęskniła. Ale pod wpływem impulsu (i reklamy, która wyskoczyła mi na głównej stronie facebooka) postanowiłam spróbować jeszcze raz. I takim oto trafem wylądowałam w Lloret de Mar- raju na Ziemi.

Podróż była długa, ale znośna. Hotel mały, nieco obskurny, ale nie dający się zbytnio we znaki. Ludzie różni, ale bez problemu można było znaleźć swoje "bratnie dusze". Byłam zaskoczona luzem, który panował na obozie. Tym, że bez problemu mogłam spacerować promenadą, opalać się na plaży czy wyjść do sklepu. Nikt nie robił problemów, także i my staraliśmy się zachowywać fair. 

To duża odmiana dla kogoś, kto tak jak ja przyzwyczajony był do obozów tematycznych, które miały określony schemat i sztywne reguły. 


2 ... sprzątaczki nie zawsze są od sprzątania

Serio, nasz hotel posiadał panie, którym płacono za sprzątanie. Mimo to, groziły, że jeśli razem ze współlokatorkami nie posprzątamy naszego pokoju, będziemy musiały zapłacić mandat. Czy to przypadkiem nie jest ich praca? :)


3 ... nie należy wierzyć reklamom.

Kiedy zapisywałam się na obóz, oferta kusiła wizją spędzenia kilkunastu dni w towarzystwie Maćka Musiała i Reziego. Byłam wniebowzięta, ot taki mały bonus (za który notabene niemało się dopłaciło). Co wyszło dopiero później, widziałam chłopaków dosłownie parę razy i na pewno nie było to "wspólne spędzanie czasu". Raczej krótkie odwiedziny.



Ale w sumie nie ma co narzekać. Kilka razy udało mi się z chłopakami pogadać i stwierdzam, że są naprawdę w porządku :)


4 ... zawsze należy pozostać sobą.

Nigdy, przenigdy nie należy udawać kogoś kim się nie jest. Nie dość, że odbierze nam to całą przyjemność i zabawę, to jeszcze po czasie dopadnie nas kac moralny. Zaczniemy zadręczać się myślami "jak mogłem to zrobić/powiedzieć?". Nie warto, moi drodzy, nie warto.

5 ... imprezowanie w klubach nie jest wcale takie złe.

Powiedziałabym nawet, że to wspaniały sposób spędzania czasu! Gdyby ktoś powiedział mi jeszcze rok temu, że całe wakacje będę szaleć najpierw w hiszpańskim Tropicsie, a potem w nyskim AQ, to chyba bym go wyśmiała. Kiedyś nie czułam się dobrze w takich miejscach. Nie lubiłam się stroić, tańczyć do tej, jak wtedy uważałam, gównianej muzyki. Wybierałam rockowo-punkowe koncerty i spotkania ze znajomymi na polanie. Zamiast szpilek ubierałam glany, zamiast sukienek, spodnie w kratę. Ale w te wakacje coś się zmieniło. Chyba wreszcie dorosłam... 



6 ... życie jest za krótkie, aby się przejmować. 

Te wakacje dały mi siłę. Energię, która jak myślę, zostanie we mnie na długo. Z nową nadzieją wchodzę w kolejny, ostatni już rok. Rok pełen wrażeń. Osiemnaste urodziny, prawo jazdy, studniówka, matura... To czas decyzji, błędów, poznawania i odrywania siebie. Mam nadzieję, że ten rok szkolny zostanie w mojej pamięci na długo. Że poznam nowych ludzi, którzy umilą mi trudy dnia codziennego. Że nauka nie wykluczy zabawy, a zabawa nie przeważy nauki. Że nie zgorzknieję, zaszywając się w domu pod kołdrą, jak to zwykłam kiedyś robić. Że płomień, który zapalił się we mnie w wakacje, nie zgaśnie. 

I że będę szczęśliwa.

Tego również Wam życzę. A tymczasem podzielcie się ze mną swoimi najwspanialszymi wakacyjnymi wspomnieniami :)

środa, 19 sierpnia 2015

Zrozumieć kobietę...

To że mężczyznę i kobietę dzieli wszystko, począwszy od anatomii, przez różnice psychologiczne, aż po setki tysięcy kilometrów świetlnych (z Marsa na Wenus jest kawał drogi) wiedzą wszyscy. To żadna tajemnica. Nic więc dziwnego, że zachowania jednej płci wydają się drugiej zupełnie nieracjonalne i idiotyczne. Do tego dołączają stereotypy i banalne żarty i przepis na awanturę międzyplanetarną gotowy!


Aby zapobiec katastrofie postanowiłam stworzyć krótką instrukcję obsługi kobiecej logiki*. Ale jak mówi jeden z aforyzmów: "Kobiety są tak trudne do przejrzenia, ponieważ każda z nich stanowi wyjątek od reguły". Dlatego też nie wszystkie punkty będą odnosić się do każdej przedstawicielki płci pięknej...

Oj, Panowie, macie ciężki orzech do zgryzienia... nie zazdroszczę.




1. Kobieta nigdy nie powie wprost o co jej dokładnie chodzi...

Twoja wybranka przychodzi do domu wkurzona, ale na pytanie czy coś się stało odpowiada, że nic i każe  Ci dać spokój? Najgorsze co możesz w tej chwili zrobić to odejść bez słowa.  Musisz zrozumieć ukryty przekaz. Ona chce byś się nią zainteresował, dopytał, pokazał, że Ci na niej zależy, przytulił...

... no chyba że akurat rzeczywiście potrzebuje chwili spokoju, albo źle odczytałeś jej minę. Wtedy dostanie Ci się jeszcze bardziej.

2. Kobiety nie zawsze wiedzą czego chcą...

... ale wymagają od Ciebie, żebyś Ty domyślił się tego za nie. W końcu Ty nosisz spodnie w tym związku, czyż nie?




3. Co oczywiście nie oznacza, że bez Ciebie zawaliłby im się cały świat...

... tak naprawdę mężczyzna potrzebny jest im jak rybie rower. Ot ładny dodatek, bez którego można by się z łatwością obejść albo wymienić na lepszy model. To, że wydaje Ci się, że znaczysz coś więcej, wynika tylko i wyłącznie  z dobroduszności kobiety, która pozwala Ci tworzyć w swojej głowie taką iluzję.

4. A jeśli już o ładnych dodatkach mowa...

Dla kobiety torebka to coś więcej niż tylko element stroju. Mężczyzna widząc nagromadzone niezidentyfikowane obiekty niewiadomego pochodzenia, mógłby się mocno skonsternować. Oprócz zwyczajnych  drobiazgów takich jak portfel, dokumenty, lakier do paznokci, dwa rodzaje szminek, czy zapasowe rajstopy, niektóre z pań wkładają przedmioty bardziej nietypowe, ale zawsze bardzo PRZYDATNE. No bo przecież noszenie ze sobą śrubokręta nikogo dziwić nie powinno, czyż nie?

5. To że kobieta poszła do sklepu po nową sukienkę nie stoi na przeszkodzie, aby wróciła bez niej, za to z dwoma parami nowych butów...

... które dla Ciebie wyglądają  DOKŁADNIE tak samo jak pozostałe pięć par, które trzyma w szafie. 

6. Spódnica i sukienka to nie to samo...

... i nie, ani jedna ani druga nie jest różowa. To kolor łososiowy, Ty daltonisto!

7. Kobieta znajdzie wytłumaczenie w każdej sytuacji...

... i co najlepsze, dużo rzeczy ujdzie jej płazem. Np. tłumaczenie policjantowi, że prawo jazdy zostało w innej torebce, bo wczoraj miała na sobie inne buty. Jaki facet mógłby się poszczycić tak dobrym alibi? ;)

8. Jeżeli kobieta się do Ciebie uśmiecha, nie znaczy, że chce z Tobą flirtować...

Całkiem prawdopodobne, że ma po prostu dobry dzień, przypomniała jej się jakaś zabawna sytuacja, albo po prostu nie wytarłeś ust wychodząc z lunchu. Kiedy mężczyzna NAPRAWDĘ wpadnie w oko kobiecie, zrobi ona wszystko, aby myślał, że go nie zauważyła.



9. Myślisz, że brak makijażu jest sexy? W końcu naturalność jest w cenie!

Tak naprawdę jesteś w dużym błędzie. Kobiety opanowały magiczną sztukę make-up no make-up. Malują się, aby wyglądać tak jakby nawet nie dotknęły kosmetykami swojej twarzy. Układają włosy godzinę, aby zrobić wrażenie "rozwiania wiatrem". Wierz mi, gdyby przyszły zupełnie "niezrobione" mógłbyś przejść koło nich obojętnie, nawet ich nie poznając.



10. I ostatnia prawda o kobiecej logice...

... choćbyś nie wiadomo jak się starał i tak jej nie zrozumiesz. Same kobiety często jej nie rozumieją. Ale oczywiście żadna z nich się o tego nie przyzna! :)



*Oczywiście wszystko z przymrużeniem oka. Panowie- nie bierzcie wszystkiego na poważnie, a panie proszę o odrobinę dystansu do siebie samych. Dziękuję :)

piątek, 14 sierpnia 2015

I'm a Barbie girl in a Barbie world...

Każda z nas kiedyś chociaż raz bawiła się lalkami. Tworzyła im idealny świat, idealny dom, idealne rodziny. Podziwiała ich idealne ciała. I marzyła, aby ich własna rzeczywistość przypominała chociaż w najmniejszym stopniu to, co stworzyła własnymi rękami (albo co sfinansowali jej rodzice- hej! nie mówcie że nie marzyłyście o słodkim różowym kabriolecie, którym Wasze podopieczne mogłyby się przemieszczać!). Warianty Barbie były różne, jednak największą popularnością cieszyły się te najzwyklejsze, z blond włosami i dużymi oczami. Ken był produktem rarytasowym. I na pięć pięknych pań, przypadał zwykle jeden przystojny mężczyzna.

Ja byłam dziwnym dzieckiem. Od samego początku myślałam inaczej niż większość dziewczynek w moim wieku. Oczywiście, uwielbiałam zabawę lalkami. Ale kreowałam im świat, który nie był aż tak cukierkowy jakby się tego można było spodziewać. Niszczyłam je, delektując się ich cierpieniem. Ale nie bójcie się, nie byłam sadystką ani psychopatką, zwyczajnie zdawałam sobie sprawę, że w życiu nic nie jest piękne i łatwe. I wymyślałam historie zdrad, kłótni i codziennych problemów, sprawiając, że moje zabawki musiały nauczyć sobie radzić. Nic nie przychodziło ot tak, na wszystko trzeba było zapracować. Również na szczęście. To że były z plastiku nie uratowało ich od tej gorzkiej prawdy.

Może dlatego teraz, gdy dorosłam, nie dałam się omamić mass mediom, próbującym wbić wszystkim do głowy obraz życia, którego każdy powinien pragnąć, do niego dążyć i robić wszystko, aby zbytnio nie wyróżniać się z tłumu. W mojej głowie zawczasu wytworzył się pewnego rodzaju filtr, który dzieli to, co realne, od tego co głupie czy nierzeczywiste. Nie ruszają mnie wypindrzone baby, próbujące wpoić mi to, jak powinnam wyglądać. Tu odessać, tam powiększyć, tutaj lekko unieść. Po co? Aby stać się produktem stojącym na sklepowej półce, wśród wielu takich samych jak ja, czekającym na jakieś łaskawego "klienta", który RACZY zwrócić na mnie uwagę?  Niedoczekanie!

Diety cud, operacje plastyczne, katorżnicze ćwiczenia. Wszystko, aby nasze ciała stały obiektem pożądania. Nie zrozumcie mnie źle. Sama trenuję (co prawda na wakacjach treningi zeszły na dalszy plan, ale przecież trzeba czerpać jakąś radość z życia), zdrowo się odżywiam i uważam, że każdy powinien coś ze sobą robić. Ale nie za wszelką cenę i bez popadania w paranoję. Kosteczka czekolady, czy nawet cały rządek, nie sprawią, że rozrośniemy się do rozmiaru XXL. Ograniczanie jedzenia jest największą głupotą. Zwalniamy metabolizm, przez co nasz organizm kumuluje energię w postaci tłuszczu. A my tyjemy i nie wiemy dlaczego, w końcu "prawie nic nie jemy". Ważne jest by żyć w zgodzie z własnym organizmem. Jedzmy, kiedy jesteśmy głodni, nie wyznaczajmy sobie nieosiągalnych celów, ruszajmy się, wyjdźmy na rolki, czy na spacer, a będziemy nie tylko szczęśliwsi, ale i zdrowsi. I nie słuchajmy kolejnej sławy chwalącej sobie dietę polegającą na jedzeniu sałaty.



Ale to nie wszystko. Plotkarskie strony internetowe, "bardzo mądre" programy telewizyjne i kolorowe magazyny nie tylko wpajają nam to, jak powinniśmy wyglądać. Próbują wbić nam do głowy, co powinniśmy MYŚLEĆ i jacy powinniśmy BYĆ. Nie dajmy się! Każdy z nas jest wyjątkowy, ważne aby tej wyjątkowości w sobie nie zabić!



Bo kiedy się zestarzejemy, piękno zewnętrzne zacznie zanikać i zostanie tylko to, co mamy w środku. A gdy okaże się, że w pogoni za plastikowym światem, zgubiliśmy wszystko, co nas wypełniało, zniszczyliśmy naszą duszę i pozwoliliśmy odejść marzeniom, nie zostanie nam NIC. Nagle zrozumiemy, że wszystko to było pozbawione sensu. Że ludzie się od nas odwrócili, a problemy przybyły ze zdwojoną siłą. Dlatego lepiej zawczasu pozbyć się złudzeń. Nie starajmy się być kimś, kim nie jesteśmy. Bądźmy sobą w każdej sytuacji. I doskonalmy to, co jest w nas wieczne. Nasz charakter, naszą osobowość i naturalne piękno. Pamiętajmy, każdy z nas rodzi się, będąc jedynym w swoim rodzaju. I takim powinno się zostać aż do samego końca.

niedziela, 9 sierpnia 2015

Miłość od pierwszego wejrzenia

Wszyscy to znamy. Jeśli nie z autopsji, to przynajmniej z filmów czy książek. Szybsze bicie serca, przysłowiowe "motyle" w brzuchu. Uśmiech, który pojawia się za każdym razem, gdy widzimy obiekt naszych uczuć na horyzoncie. I świadomość, że pokochało się go od razu. Kiedy tylko pierwszy raz spotkały się Wasze oczy, a między Wami przeskoczyła iskierka. I wiedzieliście, że to jest właśnie TO. Miłość przez duże "M", która będzie trwać wiecznie. Do końca świata i jeden dzień dłużej.



Sceptycy powiedzą, że zakochać się od pierwszego wejrzenia zwyczajnie się nie da. Że ta magnetyczna "iskierka" może być co najwyżej pożądaniem, a wielka miłość zniknie, gdy tylko pojawią się problemy codzienności. W niedługim czasie zaczniemy zauważać wady naszego wybranka, przestaniemy zachwycać się jego cudownym uśmiechem, a zaczniemy większą uwagę zwracać na jego irytujący zwyczaj komentowania naszego (niezbyt) idealnego parkowania. Zamiast rozmów o wspólnej przyszłości, będziemy kłócić się o niepozmywane naczynia. A po pewnym czasie zakochamy się w jego najlepszym przyjacielu. I cały proces zacznie się od początku.

Ja powiem Wam jedno, walcie się, sceptycznie nastawione bufony! Gdybyśmy wszystko w życiu traktowali tak racjonalnie, nigdy nie zaznalibyśmy czym jest szczęście, a życie upłynęłoby nam nie zostawiając w pamięci żadnych dobitniejszych wspomnień. Żylibyśmy stabilnie, ale... nudno. I zamiast walczyć o siebie, poddalibyśmy się, z nadzieją myśląc o "innym świecie" i o tym, że może tam wreszcie poczulibyśmy czym jest prawdziwa wolność.

Na dobitkę opowiem Wam moją historię. Historię o szczęściu, miłości i wzajemnym zaufaniu. Wszystko zaczęło się dokładnie 5 miesięcy temu. Co do dnia. Gdy zaczynałam pisać tego posta, nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy (takie pierdoły jak daty często wypadają mi z pamięci) i gdy to odkryłam, samą mnie to wprawiło w zdumienie. Czyżby kolejny dowód na to, że przeznaczenie jednak istnieje? :)

Nasze pierwsze spotkanie z Panem X nie było spotkaniem marzeń. W pierwszej chwili nie myślałam o nim w TEN sposób. Wyglądem daleko odbiegał od ideału i snu o moim księciu z bajki. Zawiodłam się trochę, bo myślałam, że kolejny raz los wystawił mi język. Ale wtedy On spojrzał na mnie swoimi pięknymi, brązowymi, jakby pełnymi smutku oczami. Zatraciłam się w ich głębi niczym w morzu melancholii. Wtedy już wiedziałam, że to nie wygląd jest najważniejszy. I że to właśnie z Panem X spędzę najbliższe lata swojego życia.

Początki były trudne. Pan X nie miał zbyt kolorowej przeszłości, nie potrafił obdarzyć mnie całkowitym zaufaniem. Ale ja się starałam. Małymi kroczkami pokazywałam mu, że świat nie jest wcale taki zły, wystarczy trafić na odpowiednich ludzi.

Stopniowo osiągałam zamierzany efekt. Pan X kwitł w oczach. Rozwijał się, wyprzystojniał i w niedługim czasie zazdrościli mi go już wszyscy spotykający nas na spacerze ludzie. A ja czułam dumę i wiedziałam, że to właśnie było przeznaczenie.

Teraz, po 5 miesiącach Pan X z małego, zawszonego, brudnego i przerażonego szczeniaka wyrósł na pięknego psa o dumnym imieniu Franek. Wzięty ze schroniska nadal nie zwątpił w ludzi. Nadal obdarza ich miłością i ogromnym zaufaniem. Potrafi zrobić wszystko, aby tylko zadowolić swoich człowieka . Jego uśmiechnięta mordka jest najlepszą nagrodą po ciężkim dniu. I choć często bywa irytujący, czasem trzeba po nim sprzątać, a buty pozostawione bez opieki weźmie w swoje krzywe ząbki i już ich nie odda, nie przeszkadza mi to. Kocham go całym sercem. Od zawsze i na zawsze. Bo to właśnie jest miłość. Zauważanie wad i akceptowanie ich. A że zaczęła się od jednego pięknego, choć smutnego spojrzenia? Jak widać i takie przypadki się zdarzają :)
Czy można obojętnie przejść koło takiego spojrzenia?
Szczęśliwa mordka :)

A Wy macie swoje historie na potwierdzenie teorii o miłości od pierwszego spojrzenia? Podzielcie się nimi w komentarzach! Niech sceptycy zobaczą, że i taka miłość się zdarza. I że wcale nie musi być nietrwała. Wszystko zależy od nas samych.

piątek, 7 sierpnia 2015

Smaki Azji

Kiedy za oknem taka pogoda jak dziś, a słońce przygrzewa niemiłosiernie, nikomu nie myśli się ślęczeć na garami, aby przygotować obiad. Ziemniaki nie chcą same się obrać, a schabowe nie potrafią się zapanierować. A nam się zwyczajnie nie chce im pomóc. Typowy polski obiad jest bowiem przy takiej temperaturze wręcz torturą. Co wtedy zrobić? Czy jedyną opcją jest post głodowy? Ależ nie! Dzisiaj podzielę się z Wami dwoma przepisami na pyszne, proste dania, które swoim smakiem zabiorą Was w odległą podróż do Azji. A co najlepsze, nie spędzicie w kuchni więcej czasu niż kwadrans! Zapraszam :)

 Kurczak w sosie słodko-kwaśnym


Składniki (na 1 porcję):

* pół fileta z kurczaka (opcjonalnie można użyć krewetek lub ryby)
* papryczka chilli
* ząbek czosnku
* 2 łyżki oleju
* papryka
* marchewka
* SOS: łyżeczka cukru, łyżka sosu sojowego, łyżka octu ryżowego, łyżeczka ketchupu, łyżeczka mąki ziemniaczanej rozpuszczonej w pół szklanki zimnej wody
* sok z cytryny
* sól i pieprz
* szczypiorek do podania
* woreczek białego ryżu lub makaron ryżowy

Sposób przyrządzania:

1. Zagotowujemy wodę i gotujemy ryż zgodnie ze wskazówkami na opakowaniu.

2. Papryczkę chilli siekamy (można usunąć pestki, wtedy będzie miej ostra), czosnek obieramy, paprykę i marchewkę kroimy w słupki.

3. Kurczaka kroimy w kostkę, doprawiamy solą i pieprzem

4. Na patelni rozgrzewamy 1 łyżkę oleju, podsmażmy przez chwilę chilli i wyciśnięty czosnek.

5. Dodajemy kurczaka i smażymy aż przestanie być surowy. Przekładamy go do miski.

6. Wlewamy kolejną łyżkę oleju i wrzucamy warzywa. Podsmażamy do miękkości.

7. Przygotowujemy sos. Do warzyw dodajemy po kolei wszystkie składniki. Czekamy aż sos się zagotuje (powinien wtedy zgęstnieć). Dodajemy usmażonego kurczaka i skrapiamy całość sokiem z cytryny. Podajemy z ryżem lub makaronem ryżowym przybranego szczypiorkiem. Smacznego :)


Kurczak 5 smaków 



Danie bardzo podobne w przygotowaniu (i wyglądzie ^^) , jednakże całkowicie inne w smaku.

Postępujemy dokładnie tak samo jak w przypadku kurczaka w sosie-słodko kwaśnym, jednak do smażących się warzyw dodajemy przyprawę 5 smaków.  Potem kolej na sos, który nadaje temu daniu zupełnie innego wymiaru. W połowie szklanki wody rozpuszczamy łyżeczkę mąki ziemniaczanej, dodajemy łyżkę sosu sojowego i łyżkę sosu rybnego. Wylewamy na patelnię, dodajemy kurczaka i podajemy. Smacznego :)


Mam nadzieję, że przepisy trafią do Waszego gustu. Dla mnie są codziennością podczas takich upałów jak dziś :)


czwartek, 6 sierpnia 2015

O tym, że "w porządku" nie zawsze znaczy, że jest okej.

Często nie zdajemy sobie sprawy, że ci którzy najwięcej się uśmiechają, mają na swych głowach mnóstwo problemów, o których istnienie nawet byśmy nie podejrzewali. Ich uśmiech, słowa "wszystko w porządku", zbywanie ręką, to zwyczajny mechanizm obronny. Zbroja, która przez krótką chwilę broni ich przed pociskami wystrzeliwanymi przez brutalną rzeczywistość. Ściągają ją dopiero w domu, gdy nikt nie patrzy, a wszystkie emocje zgromadzone przez cały dzień, dają o sobie znać ze zdwojoną siłą.


Taki nadmiar złej energii, gromadzony latami, potrafi dobić nawet najsilniejszego. Bez problemu zrównuje go z ziemią, udowadniając mu, że tak naprawdę nic nie znaczy. Że nikogo nie obchodzi. Że nikt nawet by nie zauważył, gdyby nagle zniknął...

Na początku człowiek stara się bronić. Wynajduje argumenty za tym, że jego życie ma jednak jakiś sens. Że są ludzie, którzy go potrzebują. Że ma ambicje, cele, marzenia...

Ale potem sam przestaje w to wierzyć. Ambicje obumierają, marzenia odlatują niczym balon puszczony na wietrze, a ludzie odchodzą. Bez słowa pożegnania przekreślając całą łączącą ich niegdyś relację. Wyrzucając z głowy wspomnienia, które jeszcze niedawno stanowiły integralną cząstkę ich codzienności.

I wtedy człowiek zostaje sam. Sponiewierany, zraniony, porzucony...

Aż nagle pojawia się COŚ, co podświadomie bierze za przyjaciela. Jego złakniony akceptacji mózg, odnajduje GO pod różnymi formami. Od nałogów, przez chęć autodestrukcji, aż po całkowite odcięcie się od świata.

To jest najwyższy czas, aby zareagować. Jeżeli nie znajdzie się nikt, kto powstrzyma osobę, przytłoczoną nadmiarem emocji, może dojść do wielkiej tragedii. Dlatego nie bójcie się. Rozmawiajcie, obserwujcie, nie dajcie się zbywać banałami. Każda zmiana w zachowaniu może być pierwszym dzwonkiem, ostrzegającym przed prawdziwą katastrofą.





Przepraszam, za nieco przygnębiający nastrój posta, ale nawet Cytrynowa Dama ma swoje słabsze chwile. Nawet nie wiecie, ile ten blog mi daje. To, że mogę podzielić się z Wami moimi przemyśleniami, daje mi siłę, aby walczyć ze wszystkim, co niepotrzebnie zaprząta mi głowę. Taka forma nałogu, jaką jest pisanie, jest chyba w miarę niegroźna, czyż nie? :)

wtorek, 4 sierpnia 2015

Przystanek Woodstock najpiękniejszym miejscem na Ziemi

Wróciłam, moi drodzy, cała i zdrowa, może trochę brudna, może trochę zmęczona, ale szczęśliwa. Przeżyłam najpiękniejsze 5 dni w ciągu całego roku. Poznałam masę pozytywnych ludzi, bawiłam się przy dźwiękach wspaniałej muzyki, spotkałam znajomych, z którymi na co dzień, z racji dużej odległości, widzieć się nie mogę. Ale dobra zabawa to nie wszystko, co otrzymałam. Dzięki rozmowom, wielu przeróżnym sytuacjom, którym musiałam stawić czoła, odkryłam to, kim naprawdę jestem. Bez żadnych masek, udawania, po prostu zwykła, naturalna JA. Zobaczyłam, że inni lubią mnie za moją osobowość i pozytywne nastawienie do życia. Nie muszę nikogo udawać, nie muszę nakładać tony makijażu czy przywdziewać jakichś masek. To, jaką osobą jestem, w zupełności wystarcza. To bardzo podbudowuje na duchu, podnosi samoocenę i daje energię do życia. Taki wypad w głąb siebie poleciłabym każdemu :)


Ale wszystko po kolei. Żeby móc przeżyć to, co ja przeżyłam, trzeba się najpierw do Kostrzyna dostać. W moim wypadku magicznym środkiem transportu był cudowny, jedyny w swoim rodzaju woodstockowy pociąg o bardzo sugestywnej nazwie- Jabol Pank. Przygoda zaczęła się już zanim o niego wsiedliśmy. Otóż trzeba było przewędrować Opole w poszukiwaniu stacji, o której w życiu nie słyszałam. I nic dziwnego. "Dworzec" był tak niepozorny, można by rzec, że wręcz ukryty, że łatwo byłoby go przegapić. Ale my tak łatwo się nie poddałyśmy i chwilę przed 11 ruszyłyśmy w podróż.


O tym, co się działo w pociągu szczegółowo opowiadać nie będę. Zasada jest prosta: "Co się działo w Jabol Panku, zostaje w Jabol Panku". Przyznam jednak, że spędziłam tam najkrótsze 7 godzin w moim życiu. Chodząc między przedziałami, poznając ludzi, śpiewając "Łydkę", tańcząc do Braci Figo Fagot i pozując do miliona zdjęć, których niestety, z racji tego, że były one robione innymi telefonami, na razie nie posiadam.


Gdy dojechałyśmy na miejsce, rozbiłyśmy się niedaleko Dużej Sceny. Przy #kurwamoimpolu. Miałyśmy wszędzie blisko, A dodatkową zaletą było to, że nawet gdy nie chciało nam się wychodzić z namiotu, mogłyśmy posłuchać koncertów.  


Jeśli chodzi o jedzenie, nie głodowałyśmy. Jako ranne ptaszki pędziłyśmy do rockowego Lidla, zaopatrywałyśmy się na cały dzień, nie wydając przy tym fortuny. 


A gdy naszła ochota na coś ciepłego, Pokojowa Wioska Kryszny ratowała swoimi wegańskimi specjałami. W tym roku przekonałam się nawet do Kulek Mocy :)


Ale przecież w tym wszystkim jedzenie nie jest wcale najważniejsze! Chodzi o muzykę, o ludzi, o atmosferę. Na Woodstocku czas płynie inaczej, a ludzie pozbywają się większości krępujących ich w normalnym życiu zahamowań. Tutaj nikt nie zastanawia się co wypada, a co nie. Nie wstydzi się podejść, aby zwyczajnie porozmawiać. Można zgubić znajomych w tłumie, a i tak nigdy nie będzie się samemu. 



Dodatkowo, świat Woodstocku odkrywa nieograniczoną moc ludzkiej wyobraźni. Wejście do wioski przez drzwi szafy i nazwanie jej "Narniostock"? Zbudowanie zamku na kształt Hogwartu? Stworzenie psa z puszek po piwie i zbieranie na karmę dla niego? Łowienie śledzi od namiotu w misce z wodą? To tylko kilka przykładów zwyczajnej woodstockowej codzienności. 


Poza tym, tutaj każdy mówi to, co myśli. Jeśli komuś spodoba się Twój uśmiech, Twoje oczy czy cokolwiek innego, możesz mieć pewność, że Ci to powie. Bez żadnych podtekstów, czy zbędnych banałów. Da Ci to pozytywną energię na co najmniej kilka godzin :)
                                 

Ale niestety, wszystko, co piękne szybko się kończy. Pięć dni minęło mi tak szybko jak jeszcze nigdy. Mimo braku wygód, dostępu do ciepłej wody, pizgawicy w nocy (tak to jest jak się nie bierze ze sobą karimaty) i ogólnego zmęczenia, z miłą chęcią zostałabym parę dni dłużej. Już odliczam dni do kolejnego Woodstocku i myślę sobie, że tym razem przyjadę nieco wcześniej. I choć teraz skorzystałam z większej ilości atrakcji, w tym z bardzo interesujących warsztatów na ASP, jogi, czy pochodu Hare Kryszna, nie jestem do końca usatysfakcjonowana. Przegapiłam jeden z koncertów, na którym bardzo mi zależało (czemu akurat Modestep???) i nie spędziłam wystarczająco dużo czasu z ludźmi, na których mi zależało. Ale i tak tegoroczny festiwal przeżyłam dużo bardziej aktywnie i dlatego myślę, że w przyszłym roku będzie jeszcze lepiej!


A jakie są Wasze najlepsze wspomnienia z tego najpiękniejszego miejsca na Ziemi? :)





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...