poniedziałek, 23 listopada 2015

Hey! First love yourself!

Od dziecka uczy się nas, aby zachowywać się fair w stosunku do innych ludzi. Nie oceniać zbyt surowo, nie poniżać, wysłuchiwać tego, co mają do powiedzenia, nawet jeśli mieliby pleść największe głupoty. Mamy być mili i kulturalni, a "bliźniego swego miłować jak siebie samego". Ale dlaczego nikt nie tłumaczy, że słowa te można odczytywać również i w drugą stronę? Że nie należy ich rozpatrywać tylko pod kątem tego, jak traktujemy osoby z naszego otoczenia, ale również, a może nawet przede wszystkim, jak traktujemy samego siebie. W końcu inni odchodzą, pojawiają się i znikają, czasem ranią, czasem zabierają nam to, co było w nas najlepsze, zostawiając pustkę w sercu, w duszy, w życiu... Ale my pozostaniemy. Będziemy się zmieniać, to prawda, będziemy cierpieć, ale będziemy również przeżywać chwile radości. I ważne jest, aby tych chwil było jak najwięcej i żebyśmy potrafili je wykorzystać. Jeżeli nie będziemy przyjaciółmi sami dla siebie, jeśli nie będziemy potrafili się pokochać, a przynajmniej zaakceptować to jacy jesteśmy, jeżeli nie staniemy się obiektywni, rzeczywistość nas skrzywdzi. Sępy z całego świata zlecą się, aby wyżreć to, co w nas zostało. Nasze wewnętrzne światło zostanie oblepione przez stado ciem, pogrążając naszą duszę w mroku. I ani się obejrzymy, zostaniemy pozbawieni nadziei, radości, miłości...
 Dlatego tak ważny jest nasz stosunek do siebie. Aby nie dać się złu, sami musimy być dla siebie dobrzy. Aby nie dać się krytyce, sami musimy być dla siebie pochlebni. Aby nie dać się zniszczyć nienawiści, najpierw sami musimy siebie pokochać...

Zauważyliście pewnie, że błędy innych jest łatwiej wybaczyć, a własne, nawet najmniejsze, potknięcia zostają w naszych myślach na długo. Wyobraźcie sobie taką sytuację. Przychodzicie do  pracy rano, macie nadzieję, że uda wam się przetrwać bez problemu do powrotu do domu, jesteście nawet pozytywnie nastawieni, zaczynacie powoli myśleć, że "to będzie dobry dzień". Jednak, już na pierwszej przerwie, akurat wtedy kiedy nowy asystent dyrektora, zwrócił na was swój wzrok, wy potykacie się, upadacie, a na dodatek oblewacie się kawą. Od razu cały dobry nastrój pryska. Wiecie, że zrobiliście z siebie pośmiewisko i mimo że plama jest minimalna, ograniczacie kontakty towarzyskie tego dnia, aby nikt przypadkiem jej nie zauważył. Pracując nad projektem, nie odzywacie się, nie chcecie już bardziej zwracać na siebie uwagi. Markotni czekacie do 16. Wychodzicie śpiesznym krokiem, w drzwiach mijacie się z przystojnym asystentem, ale pochylacie tylko głowę z myślą: "Aby tylko mnie nie zauważył, pewnie uważa mnie za idiotkę". Wracacie do pustego domu i narzekacie na beznadziejność tego świata, a przede wszystkim waszego życia.

Ale ten scenariusz wcale nie musi tak wyglądać. Wróćmy do momentu waszego feralnego upadku. Zamiast z burakiem na twarzy wracać na swoje stanowisko, wstajecie, otrzepujecie się i z uśmiechem na twarzy, mówicie jakiś zabawny komentarz na swój temat. Okazujecie dystans do siebie. Macie świadomość, że inni śmieją się z wami, a nie z was. Zauważacie plamę na bluzce, ale machacie na nią ręką, nazywając ją waszą "blizną wojenną". Pracując nad projektem, wpadacie na genialny pomysł. Wszyscy z uznaniem słuchają waszej koncepcji, a dyrektor z aprobatą kiwa głową. Przystojny asystent się uśmiecha, a wy odwzajemniacie uśmiech. Nie zauważacie jak dochodzi 16 i czas wracać do domu. Przy drzwiach kręci się ten przystojniak, dlatego zwalniacie kroku, unosicie głowę do góry, wyprostowujecie sylwetkę i spoglądacie na niego. Utrzymujecie kontakt wzrokowy przez chwilę, a potem jak gdyby nigdy nic, kierujecie się do drzwi. On podbiega do was i zaprasza was na.. kawę. Wybuchacie śmiechem i idziecie razem do kawiarni.
Widzicie więc, że wiele zależy od nas samych. I nie jest to czcze gadanie. Jeżeli zaczniecie myśleć pozytywnie, to pozytywne rzeczy zaczną się w waszym życiu pojawiać. Tylko należy zrobić jeden krok. Przestać się zamartwiać, przestać widzieć rzeczywistość w szarych barwach. Każde niepowodzenie da się obrócić w sukces. Każdy nowy dzień jest szansą, którą należy wykorzystać. Jeżeli możecie coś zrobić, nie wahajcie się i zróbcie to. Jeżeli wasz plan dla innych wydaje się być szaleństwem, ale wiecie, że was może uszczęśliwić, wystawcie nieprzyjaciołom środkowy palec i ruszajcie za marzeniami. Nie poddawajcie się, sukces może być bliżej, może być dalej, ale przy odrobinie wytrwałości w końcu do niego dotrzecie.

sobota, 14 listopada 2015

Gdy boimy się kochać...

"Żyć bez miłości to tak, jakby związać ptakowi skrzydła i pozbawić go możliwości fruwania.
Ból też potrafi spętać skrzydła i uniemożliwić latanie - ...- I jeśli będą spętane przez długi czas, zapomnisz, że zostałeś stworzony do latania."

William P. Young

Coraz więcej ludzi na świecie żyje w pojedynkę. Mówią o sobie "niezależni", nigdy "samotni", jakby przyznanie się do braku drugiej osoby było czymś wstydliwym bądź upokarzającym. Głośno akcentują to, że nieposiadanie partnera jest wyłącznie ich decyzją i że "gdyby tylko chcieli to mogliby kogoś mieć" . Ale nie chcą. Bo i po co? Przecież tak im dobrze...
Tak naprawdę większość z nich wcale tak nie myśli. Pragną w końcu poznać kogoś, kto byłby im bliski i z zazdrością patrzą na pary, które łączą się w ich otoczeniu. Chcą być kochani, chcą dawać miłość innym, ale.. nie potrafią. Bo jak ktoś zgłodniały może nakarmić drugiego człowieka? Jak bezdomny, może udzielić pomocy komuś, kto też nie posiada własnego mieszkania? To samo tyczy się miłości. Jak ktoś, kto nigdy tego uczucia nie zaznał, może ofiarować je drugiej osobie?

Żeby miłość mogła być możliwa, najpierw trzeba w nią uwierzyć. Uwierzyć, że możemy być komuś potrzebni, że ktoś może akceptować nas takimi, jacy jesteśmy, ze wszystkimi naszymi wadami i zaletami. Musimy zapomnieć o wszystkim co było i otworzyć się na to co jest lub co dopiero będzie. Przeszłość niech odejdzie w zapomnienie i nie zajmuje miejsca w naszym ciele, w naszej duszy, ani tym bardziej w umyśle. 

Wielu z nas nie potrafi jednak postawić grubej kreski na swoich wspomnieniach. Nie potrafi ich wyrzucić z głowy, pozwala im na toksyczne zajmowanie coraz rozleglejszych terenów swoich organizmów. A wspomnienia zachowują się jak pasożyty. I w dodatku bardzo zaborcze. Nie chcą pozwolić nam na szczęście, żywią się tym, co powinno dawać energię nam. Szepczą nam do ucha straszne słowa i sprawiają, że zaczynamy widzieć przeszkody, które tak naprawdę nie istnieją... 
 Już nawet w początkowej fazie, kiedy dopiero zaczynamy rozglądać się za potencjalnym partnerem (w mniej lub bardziej świadomy sposób), na długo przed tym zanim stworzymy jakąś relację, ba! nawet zanim się zakochamy, mogą pojawić się wątpliwości. Towarzyszy im strach przed bliskością. Zarówno fizyczną jak i tą psychiczną. Analizowanie, racjonalizacja naszych działań, skłania nas do wysnucia wniosku, że to wszystko i tak nie ma sensu. Zaczynamy wyobrażać sobie, że ten potencjalny związek i tak się skończy, a my będziemy "bogatsi" o kolejny bagaż niezbyt miłych doświadczeń, którego nie będziemy wstanie unieść. 
Każdy związek jest inny. Przede wszystkim dlatego, że każda z osób, z którą się związujemy rożni się od poprzedniej. To żadna tajemnica, że na świecie nie znajdziemy dwóch takich samych ludzi. Ale nasza osobowość również ulega zmianie. Z każdą nieudaną relacją, z każdym potknięciem jesteśmy bogatsi.Bogatsi o wiedzę o samych sobie i o innych ludziach, o tym czego potrzebujemy i czego pragniemy. Stajemy się dojrzalsi. Staramy się nie popełniać tych samych błędów. Jesteśmy przygotowani na to, że coś może się nie udać. I choć świadomość starty boli zawsze, potrafimy sobie z tym jakoś poradzić...

A oprócz straty czego jeszcze możemy się obawiać? Dlaczego miłość dla wielu z nas nie kojarzy się z bajkowym życiem "długo i szczęśliwie" a tylko z bólem i uczuciem niepewności? Powody mogą być różne. Niektóre mają swoje początki w dzieciństwie. Kobieta, która została odrzucona przez ojca, będzie bała się porzucenia. Mężczyzna nauczony dominacji, będzie bał się utraty swojej niezależności. To, czego zaznamy w dzieciństwie wpływa na nasze dorosłe życie. Brak wzorców dobrego zachowania, brak miłości w domu rodzinnym może zrobić z nas emocjonalnych kaleków. 

Ale, jak z każdą inną, tak i z tą dysfunkcją można walczyć. Może nie usuniemy jej w całości, ale na pewno możemy zniwelować jej objawy. Wystarczy podjąć wyzwanie, poświęcić trochę czasu i popracować nad sobą. Otworzyć się na to, co nowe, nieznane. Oczywiście, nie można być naiwnym, nie można pokładać ślepej wiary, że będzie idealnie. Bo nie będzie. Ale nie można się tego bać. Trzeba dać szansę. Szansę sobie i drugiemu człowiekowi. Szansę na lepsze, szczęśliwsze i pełniejsze życie. Życie we dwoje.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...