środa, 30 września 2015

Seks, narkotyki i alkohol

Jest ranek. Słońce niemiłosiernie wdziera się poprzez szparę w pospiesznie zasłoniętych poprzedniego dnia żaluzjach. Przyprawia cię to bóle głowy. Czujesz jakby ktoś uderzał cię niezmordowanie małym młoteczkiem od wewnętrznej strony czaszki. Może to tak zwane Sumienie próbuje dobić się do twojej podświadomości? Nieee, dawno już się z nim nie widziałeś i raczej za nim nie tęsknisz. Odkąd się rozstaliście pojęcie "zabawy" przybrało nowy wymiar. Przecierasz oczy i łykasz solidnego klina z butelki stojącej na szafce. Tak lepiej. Ból powoli ustaje, a ty masz czas aby rozejrzeć się po pokoju. A raczej po tym co po nim zostało. Wstajesz i chwiejnym krokiem przeskakujesz nad kupką pogrążonych w pijackim śnie ludzi, których widzisz tak naprawdę pierwszy raz w życiu. Co się wczoraj działo? W pamięci masz urywki, za cholerę nie potrafisz połączyć ich w całość. Może to i dobrze. Schodzisz do kuchni, przypadkiem zerkasz na kalendarz. Jest środa.... Środa?! Jak to możliwe?! Przecież dzisiaj wracają rodzice! Zaczynasz biegać po domu i zbierać co większe dowody "zbrodni", budzisz i wyganiasz niezadowolonych imprezowiczów i modlisz się w duchu, aby na ulicach były korki. Niestety los bywa przekorny i po chwili słyszysz jak samochód Starszych podjeżdża pod garaż. Masz przerąbane. I to nie pierwszy raz.



Tak wygląda życie nastolatków w Wielkiej Brytanii. A przynajmniej tych, którzy żyją w rzeczywistości wykreowanej przez telewizję. Wiecie o kim mówię? Oczywiście o cudownych, jedynych w swoim rodzaju Skinsach!

Zakochałam się w tym serialu od pierwszego odcinka i z wielką niecierpliwością czekałam, aż skończę wreszcie wszystkie sezony, aby móc podzielić się z Wami moim wyrazem uwielbienia zarówno do twórców, jak i do aktorów za to, że spędzili ze mną kawał czasu. Nie marudzili, nie wykręcali się, nie kłócili, po prostu przy mnie byli. Byli ze mną gdy było mi smutno, albo gdy szalałam z radości. Byli, gdy inni nie mieli dla mnie czasu, albo gdy ja nie miałam ochoty, aby wychodzić z domu. Byli rano, w południe, wieczorem i późno w nocy. Na każde moje zawołanie.. Na każdy nastrój. I na każde niepowodzenie. Dawali mi rady, przestrzegali przed niektórymi decyzjami i uczyli czym jest życie. Od nich nauczyłam się więcej niż chociażby dzisiejszego dnia w szkole (Co dziś wyniosłam z lekcji? Złotą radę Marii Antoniny, którą polecam stosować, gdy dopadnie Mały Głód- gdy nie masz chleba, jedz ciastka! #potwierdzoneinfo). 


TOP 5 ŻYCIOWYCH RAD OTRZYMANYCH OD KUMPLI

1. Każdy człowiek jest inny...

... jednak istnieją określone "typy", według których można go sklasyfikować  Nie mówi się o tym wprost, ale spójrzcie chociażby na Michelle i Mini. Dzielą je dwie generacje i choć dziewczyny niewątpliwie się różnią, to można określić ich miejsce w grupie jako "femme fatale". Są kobietami, łamiącymi serca mężczyznom. A przynajmniej aspirują do bycia takowymi. To samo Sid i Alo. "Dziwacy", którym jakimś cudem udaje się wyrwać najgorętsze laski. A Pandora i Franky? Obie wyśmiewane przez społeczeństwo, a potrafiące sprawić, że paru chłopaków zwariowało na ich punkcie.

A Tony... Chciałoby się rzec, że jest jedyny w swoim rodzaju (przynajmniej do pewnego uderzająco ważnego momentu- nie chcę spojlerować tym, co jeszcze nie oglądali, pozostali skinomaiacy powinni wiedzieć o co mi chodzi), ale czy nie przypomina Wam trochę Cooke'a? Pewny siebie chłopiec, który jest w stanie poświęcić wszystko dla zabawy. I który ma gdzieś fakt, że kogoś rani. To on znajduje się w epicentrum świata.

2. Nie należy oceniać książki po okładce.

Często patrzymy na ludzi i widzimy tylko to, co chcą nam pokazać. Zamiast prawdziwej twarzy, widzimy maskę, za którą się chowają. Pozę, którą przywdziewają. Nie zagłębiamy się w ich historię. A często okazuje się, że pod tym przebraniem skrywa się zupełnie inna osoba. Zraniona przez życie, przywdziewająca pancerz, a jednak podświadomie łaknąca zrozumienia...


3. Nie ma jednej definicji miłości.

Można prawdziwie kochać osobę płci przeciwnej, albo tej samej. Można kochać na raz dwie osoby i nie mieć pojęcia co zrobić, aby ich nie zranić, a można nie kochać prawdziwie nikogo poza sobą samym. Można kochać i trzymać w zamknięciu, a można, mimo że łamie nam to serce, puścić wolno, 

Nikt nigdy nie zrozumie czym jest miłość. Wiadomo tylko, że boli. Ale ten ból jest potrzebny, pokazuje, że człowiekowi zależy. Obojętność to śmierć dla związku.


4. Pewność siebie to podstawa.

Aby inni mogli Cię pokochać, musisz sam najpierw to zrobić. Trudne? Może. Ale warto się postarać. Franky z "niewiadomoczego", z dziwadła, którym pomiatali wszyscy stała się prawdziwą kobietą. Ważne jest podejście. Jeżeli będziesz wierzyć, że jesteś wspaniały, inni też w to uwierzą. Od Ciebie zależy jak to wykorzystasz.

5. Nastoletnie problemy to nic w porównaniu do problemów dorosłego świata.

Doskonale obrazuje to ostatni sezon. Skins: fire, pure, rise, w którym wracamy do naszych bohaterów. Ucieszyłam się, gdy jeszcze raz mogłam pobyć z Effy. Kocham ją, mam z nią wiele wspólnego i mimo że w pierwszym sezonie uważałam ją jedynie za nieco upośledzoną siostrę Tony'ego, to wkrótce przekonałam się, że jej historia jest dużo bardziej skomplikowana (patrz punkt 2.). Zżyłyśmy się bardzo. Razem z nią płakałam, razem z nią się śmiałam. I na pewno do niej wrócę.

A co do problemów. Gdy jesteś nastolatkiem myślisz, że wali Ci się świat, gdy chłopak, który Ci się podoba nie zwraca na Ciebie uwagi. Gdy spodnie, które założyłaś, nie pasują Ci do bluzki. Albo gdy nie dostajesz zaproszenia na imprezę, na którą idą dosłownie wszyscy.

Dorosłe życie wygląda inaczej. Musisz podejmować decyzje, często między "złym", a "bardzo złym". I musisz przyjmować konsekwencje tego, co postanowiłeś. Nikt nie zrobi tego za Ciebie...

~~~~

Podsumowując, Skinsi to nie serial, to styl życia. Polecam wszystkim, którzy jeszcze jakimś cudem się z nim nie zetknęli. Musicie być jednak przygotowani na to, że nie spoczniecie póki nie skończycie wszystkich (7!) sezonów. Zobaczycie, że problemy kumpli staną się Waszymi problemami. Nie będziecie mogli się oderwać!

A ja Wam zazdroszczę przyjemności oglądania ich po raz pierwszy... Wiadomo przecież nie od dziś, że to, co pierwsze oddziałuje na nas najmocniej...

Mam też prośbę. Możecie polecić mi jakieś inne seriale, które chociaż w połowie wypełniłyby mi pustkę po Skinsach? :)

sobota, 26 września 2015

W poszukiwaniu straconego czasu+ coś na rozluźnienie :)

Wrzesień powoli dobiega końca. Przyznam, że był to okres najbardziej wytężonej pracy w całym moim życiu (a może to tylko takie wrażenie- w końcu dwa miesiące nicnierobienia potrafią rozleniwić każdego). Szkoła naprawdę daje mi w kość, w dodatku rozpoczęłam nową dyscyplinę sportu (ale o tym później), a i o kontakty towarzyskie trzeba w jakimś stopniu zadbać. Mieszanka tego wszystkiego sprawia, że czas przecieka mi przez palce. Wstaję w poniedziałek, a tu nagle koniec tygodnia. Wszystko pięknie, tyle że działanie na pełnych obrotach wykańcza. Zarówno psychicznie jak i fizycznie. Więc gdy nadchodzi upragniony piątek, ja nawet nie myślę już o tym, żeby gdziekolwiek z domu wychodzić. Zaszywam się w pokoju, najlepiej pod kołderką, z książką w dłoni lub ulubionym serialem na ekranie i odpoczywam. A gdzieś w podświadomości majaczy mi przeraźliwa myśl, że przecież mam jeszcze tyyyle do zrobienia przed nadejściem kolejnego tygodnia...




Podobno nie istnieje coś takiego jak "czas stracony". Jak nazwać jednak to czego doświadczam każdego dnia? Siedzenie paręnaście godzin nad historią, która notabene jest jedynym przedmiotem, którego nie zdaję na maturze. Lekcje, które swoją formą wcale nie sprawiają, że jestem bogatszym człowiekiem. Brak czasu na rozwijanie pasji. Przeraźliwe zmęczenie i myśl, aby zamknąć oczy "tylko na chwilunię". 

Ciągłe zmiany nie wyszły szkolnictwu na dobre. Szkoły, które jeszcze niedawno były uważane za elitarne, teraz opierają się jedynie na swojej opinii. Program nauczania, który w założeniu ma służyć uczniom, w rzeczywistości próbuje zrobić z nich jednakowe maszyny, które nie myślą, nie czują, robią wszystko to, do czego zostały zaprogramowane.

A gdzie miejsce na prawdziwe życie?

Dlatego mam dla Ciebie, Drogi Czytelniku, dobrą radę. Nie daj się zwariować, pożreć systemowi! Ucz się dla siebie, nie dla ocen, rodziców czy nauczycieli. To, czy dostałeś 4 czy 5 na kartkówce z niemieckiego, kiedyś nie będzie miało najmniejszego znaczenia. Szkoła, w której spędzasz większą część swojego życia, nie nauczy Cię czym jest świat zewnętrzny i jak się w nim odnaleźć. Musisz zrozumieć to na własną rękę. I odpuścić. Skupić się na priorytetach, na tym, na czym najbardziej Ci zależy. Bo nie da się być we wszystkim perfekcyjnym. A dużo lepiej być specem w kilku najbliższych Twemu sercach dziedzinach, niż robotem pracującym na najwyższych obrotach, nie czerpiącym z tego, co robi żadnej przyjemności.

 ~~~~~~

A żeby dzisiejszy post nie był aż TAK poważny, zapraszam Was do zabawy. Dostałam nominację do Liebster Blog Award od Minimalnie-Naturalnie, za co bardzo dziękuję :)

Jest to zabawa mająca na celu odkrywanie nowych, mało znanych jeszcze blogów. Polega na zadaniu 11 pytań 11 blogerom. Także zaczynajmy :)

Pytania, które dostałam:

1. Co dało Ci blogowanie?

Na pewno żadnych korzyści materialnych. Za to dużo radości, poczucia spełnienia, rozwój osobisty. Uwierzyłam, że pisanie to rzeczywiście coś, co wychodzi mi nader dobrze (czego niestety nie odzwierciedlają moje oceny z wypracowań z polskiego :/). No i w dodatku ludzie, którzy mnie znają mają szansę poznać mnie jeszcze dogłębniej. A ja mogę coś przekazać światu. Exegi monumentum aere perennius... Ten blog to pierwszy krok do wybudowania takiego pomnika "trwalszego niż od spiżu" :)

2. Jaki styl ubierania preferujesz?

Swój własny. Nie umiem nazwać go jednym słowem. Jest to z pewnością mieszanina wielu stylów. Wszystko zależy od sytuacji, okoliczności i mojego humoru. Na szczęście minęły już czasy, kiedy to stylizowałam się na punkówę, no i ogólnie chciałam jak najbardziej wyróżniać się z tłumu. Chciałam być "dziwna" i taka byłam. Teraz lubię wyglądać po prostu dobrze. 

Co nie zmienia faktu, że po powrocie do domu ściągam obcasy, obcisłe spodnie, biżuterię i zakładam to, w czym czuję się najbardziej komfortowo, Taki domowy look pozwala mi choć na chwilę oderwać się od problemów świata zewnętrznego.

3. Ile czasu dziennie spędzasz w sieci?

Hmmm... Nigdy nawet nie starałam się tego podliczyć. Na pewno Internet jest nieodłączną częścią mojego życia, szczególnie teraz, gdy prowadzę tego bloga. Poza tym służy mi do słuchania muzyki i oglądania seriali. No i jest ogromną pomocą podczas nauki. Dodatkowo, dzięki Internetowi zostaję w kontakcie z ludźmi, na których mi zależy, a którzy mieszkają za daleko, aby się z nimi spotkać.

4. Co jest Twoim największym atutem jeśli chodzi o wygląd?

Hmm... Wiele ludzi mówi, że oczy. I uśmiech. Ale to już należy ich pytać. Człowiek nie potrafi być obiektywny oceniając własny wygląd.

5. Twoje wymarzone miejsce na świecie, do którego chciałabyś pojechać?

 Niech ktoś zabierze mnie na jakąś bezludną wyspę! Tylko plaża, morze, do tego przydałoby się kilkoro najlepszych przyjaciół i cudowny wypoczynek gwarantowany. 

6. Jak często zakładasz szpilki?

Typowe szpilki zakładam na różnego rodzaj imprezy. Ale lubię obcasy. Chodzę w nich na co dzień, szczególnie w sezonie jesienno-zimowym :)

7. Uprawiasz sport? Jeśli tak to jaki?

Ach, to już temat rzeka! Sport to mój konik i mogłabym rozprawiać o tym godzinami. Ale to temat na osobną notkę. W skrócie: ćwiczę niemalże codziennie. Jazda na rolkach, bieganie, fitness. Kiedyś moją pasją była jazda konna, teraz przerzuciłam się na inną dyscyplinę. Tańczę. Na rurze. 

Zdziwieni?


Co prawda, dopiero zaczynam, ale przecież nie od razu Rzym zbudowano. Każdy mistrz był swego czasu początkującym...

8. Włosy upięte czy rozpuszczone?

Zależy od pory dnia :) Rano wychodzę w rozpuszczonych włosach, a po południu zwyczajnie je związuję. Tak jest wygodniej :)

9. Ile czasu poświęcasz na codzienny makijaż?

Hmm.. Koło 20 minut? 

10. Najbardziej szalona rzecz jaką zrobiłaś w życiu?

Czy siedzenie na klifach nad hiszpańskim morzem o 3 w nocy się liczy?

11. Czy jest taka cecha w Twoim wyglądzie, którą byś zmieniła?

Powiem tak. Staram się akceptować siebie taką, jaka jestem. Pewność siebie i samoakceptacja to postawa piękna każdego człowieka. Nie mam jakichś większych zastrzeżeń do swojego wyglądu, a bynajmniej nie takich, których nie dałoby się wypracować :)

~~~~~

Moje pytania:

1. Co skłoniło Cię do założenia bloga?
2. Czy masz jakieś przyzwyczajenie, które inne osoby mogłyby uznać za dziwne?
3. Bez czego nie mógłbyś żyć?
4. Czego słuchasz?
5. Masz taki film, który mógłbyś oglądać niezliczoną ilość razy?
6. Gdzie widzisz siebie za 10 lat?
7. Jakie jest Twoje największe marzenie?
8. Gdybyś mógł spotkać się z jakąś sławną osobą, kto by to był?
9. Co sądzisz o modzie na "bycie fit"?
10. Jakie jest Twoje ulubione śniadanie?
11. Masz jakiś wypróbowany sposób na odstresowanie?

Nominacje wędrują do:

1) http://like-a-porcelaindoll.blogspot.com
2) http://markaslowa.blog.pl
3) http://rubensowskieksztalty.blog.pl
4) http://pazurempisany.blog.pl/
5) http://zakreconybelfer.blogspot.com/
6) http://sketchalife.pl/
7) http://glowapelna.blogspot.com/
8) http://www.blogomierz.pl/
9) http://www.savethemagicmoments.pl/
10) www.rosaline.com.pl
11) www.justmydelicious.com

Miłej zabawy! :)




niedziela, 20 września 2015

Dlaczego NIE warto czytać książek?

Umberto Eco wypowiedział kiedyś zdanie, że "kto czyta książki, żyje podwójnie". Niestety, wraz z rozwojem cywilizacji, zwiększającą się popularnością filmów i gier komputerowych, umiejętność czytania zanika w zatrważającym tempie. Żyjemy w kraju analfabetów, w którym jedna przeczytana książka w ciągu roku to już i tak duży wyczyn. Nie pomagają społeczne kampanie, prośby, a nawet groźby. Polacy są zdeterminowani- czytać książek nie będą.



1. Czytanie zajmuje za dużo czasu.

Dużo łatwiej (i o ile przyjemniej!) można przecież włączyć film (1,5-2h) czy serial (niecała godzina) aniżeli ślęczeć nad grubym tomiskiem poświęcając kilkadziesiąt godzin swojego życia! Świat pędzi przecież do przodu, a my nie możemy pozostać w tyle, dlatego takie marnotrawstwo nie jest wskazane. Jeszcze ktoś by nas wyprzedził w tym całym wyścigu szczurów, a na to nie możemy przecież pozwolić!

2. Książki są nudne.

"W pustyni i w puszczy", "Krzyżacy", "Lalka", kto chciałby to czytać? Tysiące stron, dziwny język, który dla większości jest niezrozumiały. Jak można z własnej nieprzymuszonej woli chcieć marnować swoje życie na take nudziarstwo?

A właśnie, że można. Przecież książki to nie tylko lektury szkolne, odstraszające swoją tematyką i gabarytami. Wręcz przeciwnie, dzisiejszy rynek pozwala na wydawanie tysięcy powieści, różniących się zarówno gatunkowo jak i stylistycznie. Trzeba tylko poszukać tego co by nas zainteresowało. Ale niestety dla wielu to zbyt wymagające zajęcie (patrz punkt 1). 


3. Czytanie męczy.

Aby przeczytać książkę, trzeba przecież odseparować się od zewnętrznego świata i (o zgrozo!) od wszelkich mediów społecznościowych. Usiąść w spokojnym miejscu i wertować kolejne strony. Trzeba być skupionym, nie można tylko bezmyślnie wpatrywać się w kartki niczym w ekran telewizora. Przecież to wymaga tyle wysiłku!

4. Poza tym bycie offline może narazić nas na straty moralne.

Kiedy bowiem znajdziemy już tę chwilę, usiądziemy w ciszy i spokoju, wyłączymy się na wszelkie inne bodźce, może okazać się, że właśnie wtedy nastąpi coś przełomowego, a my nie będziemy tego świadomi! Ktoś zmieni status na fejsbuku, ktoś się na kogoś śmiertelnie obrazi, a ktoś wstawi zdjęcie z wakacji, na którym widać mu wszystkie fałdki na brzuchu. Mielibyśmy pozwolić, aby nas to ominęło?!

5. Nawet jeśli już przeczytamy jakąś książkę, mało prawdopodobne jest, aby któryś z naszych znajomych chciałby z nami o niej porozmawiać.



Co gorsza, mógłby pomyśleć, że jesteśmy jakimiś kujonami, albo że nie mamy życia towarzyskiego. Nasza pozycja społeczna zostałaby narażona na szwank. A reputację przecież tak trudno odbudować..

6. A co jeśli przez czytanie stracimy znajomych?!

Nasz język zacząłby się przecież rozwijać, stalibyśmy się bardziej elokwentni, widzielibyśmy rzeczy, na które do tej pory nie zwracaliśmy uwagi, a nasza wyobraźnia pracowałaby na pełnych obrotach. Zwykłe nastoletnie problemy przestałyby nas zwyczajnie obchodzić, a znajomi, na których opinii niegdyś nam zależało, okazaliby się być zwyczajnymi nudziarzami...Nie to co bohaterowie książek... Ale zaraz! Czy rzeczywiście warto tracić to, na co pracowaliśmy latami?


Mówię Wam, warto. Książki mogą być Waszymi najlepszymi przyjaciółmi. Nie tylko zapełnią Wam czas, ale także ukształtują całe Wasze przyszłe życie. Z każdą przeczytaną stroną stajecie się bardziej wartościowi, Budzi się w Was ciekawość, macie więcej tematów do rozmów. A o znajomych się nie martwcie. Na szczęście jest jeszcze duży odłam ludzi, którzy czytają. I to nie jedną książkę w roku, ale kilka, kilkanaście, czasem nawet kilkadziesiąt. I wbrew pozorom nie są to "luzerzy", którzy nie mają co robić. Są to osoby, którym zależy, które potrafią odnaleźć się w każdej sytuacji, doświadczone i uświadomione przez to, co przeczytały. Pokuszę się o stwierdzenie, że jest to "elita społeczeństwa". A bycie jej członkiem to bardzo kusząca wizja, nie sądzicie?




środa, 16 września 2015

Sekret spełnionych marzeń

Zastanawialiście się kiedyś nad tym, co rządzi naszym życiem? Przeznaczenie? Przypadek? A może tylko i wyłącznie MY sami? Kto lub co sprawia, że sprawy toczą się tak, a nie inaczej i czy  można temu w jakiś sposób zapobiec? Czy świat rzeczywiście jest tylko i wyłącznie teatrem, a ludzie aktorami, którzy "kolejno wchodzą i znikają"? Jeżeli tak, to w jaki sposób rozdawane są role? Co determinuje to, że jedni mają wszystko od samego urodzenia, a drudzy muszą sobie na to zapracować? Czy jest na to określony wzór, rachunek prawdopodobieństwa, czy po prostu to jedna wielka loteria, w której jedni zgarniają całą pulę, a inni odchodzą z niczym?


Powiem Wam szczerze, że takie rozważania dosyć często zaprzątają mi głowę. Podejmując jakąkolwiek z tysiąca decyzji w ciągu dnia, zastanawiam się na ile mój wybór jest świadomy, a na ile narzucony przez coś, czego nigdy nie ogarnę rozumem. Doświadczam bowiem często bardzo dziwnych zbiegów okoliczności, kiedy jedno zdarzenie wynika z drugiego i w konsekwencji prowadzi do spełnienia jakiegoś małego marzenia, o którym kiedyś miałam odwagę pomyśleć. Nie zrozumcie mnie źle, bardzo mi ta sytuacja odpowiada, gdyż z każdym dniem jestem o jedno spełnione marzenie szczęśliwsza, ale czy to nie dziwne? Myślę o czymś, pragnę tego tak mocno, tęsknię za tym, aż w końcu zakopuję to w świadomości na nieokreślony czas, a tu pewnego dnia... marzenie staje się rzeczywistością.

Ktoś kiedyś polecił mi, abym obejrzała "Sekret". Osoba ta twierdziła, że niektórzy ludzie stąpający po Ziemi są niczym Anioły. Mają za zadanie pomagać innym, a tryskająca od nich energia, aura, przechodzi na osoby z nimi przebywające. Twierdziła też, że ja jestem jednym z takich Aniołów. Że wyczuła to od razu kiedy mnie zobaczyła. Czy to prawda? Nie wiem. Mam nadzieję tylko, że ci, którym mam pomóc, takową pomoc ode mnie otrzymają.  

Ale wracając do "Sekretu". Obejrzałam i przez chwilę poczułam lekką konsternację. To, o czym mówili w tym filmie, ja odkryłam już w dzieciństwie! Nie wiedziałam, jak to dokładnie działa, nie wiedziałam, że w ogóle istnieje, ale nie przeszkadzało mi to w najmniejszym stopniu, aby z tego korzystać. Spełniałam marzenia zwykłą silą woli. Siłą umysłu. 

Dla tych co nie oglądali (a polecam!) - Sekret to pewna teoria, która znajduje potwierdzenie w rzeczywistości. Mówi o tym, że żeby coś się urzeczywistniło wystarczy tylko i wyłącznie o tym myśleć. Myśleć mocno, intensywnie, każdego dnia wyobrażając sobie, że już to mamy. Aż wreszcie rzeczywiście to dostaniemy. 

Jak to się dzieje? Na czym to polega? I czy to możliwe, aby umysł PRZYCIĄGAŁ zdarzenia, na których nam zależy? Osoby, które zmienią nasze życie? A może z drugiej strony- fakt, że marzenia się spełniają nie jest skutkiem, a... przyczyną? Może to, że o czymś marzymy jest przebłyskiem świadomości. Czymś na kształt przewidywania przyszłości? 

To niczym szybkie zerknięcie na ostatnie kartki scenariusza. Oczekiwanie na coś, co i tak się wydarzy.

Bez oczekiwania, ekscytacji, niepewności, świat byłby mdły. A bez nadziei na to, że jednak w jakimś stopni wpływamy na nasze życie, moglibyśmy popaść w depresję. Uważam, że osoby, które widzą, czują i myślą więcej niż zwyczajne społeczeństwo, bardziej cierpią. Ich umysły codziennie są zadręczane nową dawką pytań pozbawionych odpowiedzi.

Jedyne co osiągnęłam przez osiemnaście lat mojego życia, kiedy z każdym dniem patrzyłam na coś bardziej, słuchałam uważniej i czułam mocniej, to utwierdzenie się w przekonaniu, że "wiem, że nic nie wiem". 

Kiedy otwieram oczy rano wiem mniej niż wtedy kiedy je zamykałam. Ale to nic złego. Wiem, że pewnego dnia, ktoś lub coś pomoże mi to wszystko zrozumieć. 

Bo jak twierdził Einstein- "Życie niemal na pewno ma sens". I tego się trzymajmy.
~~~~~~
Dzisiejsza notka ma charakter bardzo filozoficzny. Początkowo miała być całkiem o czymś innym, ale wyszło tak jak wyszło i nie zamierzam tego zmieniać. Może to przez późną porę, może przez lekko nostalgiczny nastrój, nie wiem. Ja jestem tylko pośrednikiem między tym, co siedzi mi w głowie, a Wami. Serio, czasem naprawdę czuję, jakby moje dłonie same śmigały po klawiaturze, tworząc coś, co potem sama czytam z szeroko otwartymi oczami.





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...