wtorek, 26 kwietnia 2016

Słodko-gorzki interes

Czasem spotykam się z opiniami, że Cytrynowa Dama zna chyba każdego. Że była już wszędzie i próbowała prawie wszystkiego. Że jej życie jest zbyt ciekawe, aby było prawdziwe. Może zmyśla? Może to tylko jej bujna wyobraźnia? Bo jak można być tak wesołym, tak wręcz obrazoburczo pozytywnie nastawionym do życia, z uśmiechem wychodzić naprzeciw nowych sytuacji i, bluźnierstwo!, nazywać się Polakiem?! Bez narzekania? Bez nieustannego niezadowolenia? Bez brania udziału w wyścigu szczurów po więcej, mocniej, szybciej? Tak po prostu być, robić to, na co ma się ochotę i podążać tylko i wyłącznie za głosem własnego serca? Śmieszność!
Za dużo w tym słodyczy, za dużo w tym radości... Aż się robi niedobrze. Bo człowiek lubi wszystko to, co słodkie, ale na dłuższą metę, oooj... co on by dał aby zabić ten posmak.  Aby zniwelować cukier, który krąży mu w żyłach. Dlatego niekiedy pudełko lodów zagryzane jest ogórkiem konserwowym, a do świątecznego ciasta podaje się wódkę (nie u Was? żałujcie). Na trzeźwo trudno cieszyć się z cudownego życia innych ludzi, w szczególności jeśli nasze jest gorzkie, kwaśne, lub też o zgrozo! bezsmakowe. Bo chyba nie ma nic gorszego, jak zrozumieć, że jesteśmy... nijacy. Ani biali ani czarni, ani źli ani dobrzy.

Dlatego czasami potrzebujemy kontrastu, który pokaże nam, gdzie nasz punkt widzenia zawodzi, co w naszym sposobie postrzegania świata szwankuje. I ja niedawno spotkałam kogoś, kto do spraw podchodzi zupełnie od drugiej strony. A że jak każdy ma parcie na szkło (choć oczywiście się do tego nie przyzna, nie! Robi to tylko i wyłącznie dla mojego i Waszego dobra, abyśmy nie zasłodzili się na śmierć), chciałby na Cytrynowym znaleźć sobie jakiś miły kącik, w którym mógłby trochę pokomentować rzeczywistość.  Mam nadzieję, że przyjmiecie go, tak jak i ja, z otwartymi ramionami. Z przyjemnością przedstawiam Wam Nowoczesnego Hejtera.
~~~~
Wiem myślicie sobie jak tu trafiłem... Dopłynąłem jak reszta moich arabskich kolegów... Pewnie boicie się, że wybuchnę, spokojnie nie tu i nie teraz... 
Ciężko w sumie tak, powiem Wam szczerze... Urodzić się w Polsce, mieć całe drzewo genealogiczne rodowitych Polaków za sobą, a mimo to wyglądać jak Arab... Ale są tego plusy. Na przykład w sklepie nie muszę pokazywać dowodu, dzięki mojej śmiesznej brodzie a w kebabie po dłuższej rozmowie dostaje coś w gratisie, bo przecież jak powiem Salem alejkum to myślą, że swój.

Ostatnio w akcie desperacji zacząłem pracować w pewnej firmie. Co prawda ciężko to nazywać firmą, bo robię tak naprawdę pod dziwną agencją, której nazwa brzmi tak bardzo amerykańsko... ale do rzeczy. Jak to zwykle bywa w agencjach, pracujemy dla dużej korporacji i wykonujemy pracę, których nie wykonałby zwykły, zatrudniony pod firmą pracownik. I to nie dlatego, że trzeba być jakimś, kurwa, technologiem, stażystą NASA czy mieć doświadczenie w fizyce atomowej. Po prostu trzeba mieć do tego najlepiej dwie lewe ręce i to w dodatku urwane przy samych łokciach. Pracując w owej agencji uświadomiłem sobie, że lata nauki w okresie przedszkolnym nie poszły na marne... 

Nie wiem jak Wy, ale ja miałem w przedszkolu rządek wykropkowanych literek i musiałem pisać od lewej do prawej tyle razy aż nauczyłem się poprawnie pisać nawet durne "o". No i proszę, potrafię się podpisać, pierwsza umiejętność w nowej pracy, która się przydaje... Oprócz tego wycinanki, wyklejanki, kurwa, pełny asortyment różnego rodzaju zadań na umiejętności manualne. Tyle, że zamiast uśmiechniętych czy płaczących minek dostaję marne 8 zł na godzinę. Zajebisty interes.
~~~~
Nie wiem jak Wam, ale mnie, dzięki tej odrobinie goryczy, zrobiło się jakoś tak lżej  na sercu. Jeżeli polubiliście Nowoczesnego, dawajcie znać, a kto wie? Może na stałe wprowadzi się do Cytrynowego Zakątka i stworzy ze mną słodko-gorzki interes...

Interes, za który nie dostaniemy nawet tych marnych 8zł za godzinę...

niedziela, 24 kwietnia 2016

Yes, I can!

Dobrze jest wierzyć w siebie. Zarówno w swoją wewnętrzną siłę, jak i w piękno swojego ciała. Bo to, jak my widzimy samych siebie ma ogromny wpływ na obraz, który jawi się w oczach innych ludzi. Możemy jednym uśmiechem, paroma gestami i kilkoma słowami sprawić, że ujrzą w nas boga, czy też boginię, władcę świata, kogoś wartego podziwu, kogoś kim warto się zainteresować. Z drugiej strony niepewność, drżenie głosu, czy też spuszczenie wzroku w nieodpowiednim momencie może przekreślić naszą szansę na to, aby wydarzyło się coś przełomowego. Bo każdy z nas wolałby dać pracę, zaprosić na randkę czy po prostu zaprzyjaźnić się z kimś interesującym, kimś, kto ma coś do powiedzenia, zamiast prowadzić za rączkę szarą myszkę, która najchętniej ukryłaby się w kącie i nie pozwoliła nikomu odkryć swoich zalet. A zalety ma każdy z nas. Bez wyjątku. Trzeba tylko je odkryć i umiejętnie wyeksponować.
Gdybyście zobaczyli mnie parę lat temu, nie uwierzylibyście. Tak bardzo się zmieniłam. Wydoroślałam, pogodziłam z tym, że nie mogę być idealna, przestałam tak wszystkim niepotrzebnie się zamartwiać... i odżyłam. Nie, inaczej. Dopiero odkryłam czym tak naprawdę jest życie. Po raz pierwszy od kilkunastu lat czuję, że naprawdę jestem, i chcę być, sobą. Kosztowało mnie to dużo czasu, litrów łez, momentów zawahania i utraty ludzi, którzy mnie nie rozumieli. Ale było warto. Bo wreszcie nikogo nie udaję, nie szukam drogi, aby się dopasować. Idę pod prąd i jest mi z tym dobrze. Zrozumiałam, że nie warto tracić czasu, którego nie mamy, aby imponować ludziom, których tak naprawdę nie lubimy. Lepiej mieć ich wszystkich w dupie i wspinać się krok za krokiem na sam szczyt. I choć będzie ciężko, bo nikt nie mówił, że sukces odnosi się od razu, mamy w perspektywie uroczą wizję pomachania tym wszystkim zawistnym pierdołom, które zostały na dole.

Taka wizja motywuje, przynajmniej mnie. Może jestem odrobinę wredna, ale szczypta wredoty nikomu jeszcze nie zaszkodziła.

Osiągnęłam wiele, zwalczyłam większość demonów, które dręczyły mnie w przeszłości, zyskałam masę ludzi, których, mogę teraz szczerze powiedzieć, zwyczajnie kocham. Bo stara wersja mnie nie była zdolna do miłości. Nie da się kochać innych, kiedy nienawidzi się samego siebie. Nie da się być lubianym, kiedy samemu się nie akceptuje. Dlatego najwyższy czas przystopować, zatrzymać się i zadać sobie pytanie: kim jestem? gdzie zmierzam? i jak mogę się tam dostać?

Gdy zdobędziecie odpowiedzi na te pytania, będziecie o wiele bogatsi. Bogatsi w wiedzę o sobie i o świecie. Znając swój cel, nie stopujcie. Nie dajcie się wgnieść w ziemię. Bo jak pisał Mark Twain: "Trzymaj się z daleka od ludzi, którzy chcą ograniczyć twoje ambicje. Mali ludzie zawsze to robią, ale wielcy, zawsze dają ci poczuć, że tez potrafisz być wielki." 

Życzę Wam, abyście otaczali się samymi wielkimi ludźmi. I żebyście sami byli wielcy. I to przede wszystkim we własnych oczach.

Jeżeli Wy to zobaczycie, inni zobaczą w Was to samo :)

sobota, 16 kwietnia 2016

Cogito ergo sum

Myślę, więc jestem. Przez całe tysiąclecia ludzie żyli zgodnie z tym przekonaniem. Wierzyli w potęgę ludzkiego umysłu, wierzyli w siłę twórczą, która drzemie w tych "najbardziej będących". Kształcili się, łaknęli wiedzy, która była produktem niemal luksusowym. Chcieli poznać świat, chcieli zrozumieć mechanizmy nim rządzące, chcieli dosięgnąć swoją potęgą niemalże Boga. Całe życie poświęcali na badania, na tworzenie czegoś z niczego, na bycie kreatorami nowej rzeczywistości. Ich siła tkwiła w ciągłym podważaniu idei, w nieustającej niepewności, w nieustannym zadawaniu pytań. Wyznaczali sobie cel, a gdy go osiągali, zaczynali mierzyć jeszcze wyżej. Niektórzy z nich stawali się Mesjaszami narodu, inni strażnikami historii. Umiłowali sobie naukę, wierzyli w siłę inteligencji. I byli. Naprawdę istnieli, naprawdę żyli, a nie tylko egzystowali. Mieli plany, mieli marzenia. I wierzyli, że dzięki nim świat stanie się lepszy. Piękniejszy i bardziej wartościowy...

Czy nie myślicie, że współczesna rzeczywistość odrobinę, mówiąc łagodnie, by ich zawiodła?
Dziś nikt nie uważa myślenia za najwyższą wartość w życiu. Teraz liczy się coś innego. Liczą się pieniądze, liczy się zabawa. Kiedyś stawiano przede wszystkim na to, co jest w środku, wierząc, że osobowość, inteligencja nie przemija, a jedynie zostaje ubogacona o doświadczenie. Teraz pielęgnuje się przede wszystkim to, co widoczne gołym okiem. Wydaje się mnóstwo pieniędzy na upiększacze wszelkiej maści, poprawia się to, z czego nie jesteśmy zadowoleni. Operuje się wszystko, od krzywego ucha, do niesymetrycznego małego palca lewej ręki. I nie jest to uważane za dziwactwo, wręcz przeciwnie, chwali się wytrwałość w dążeniu do ideału. Pięknych ludzi się podziwia, sławnym zazdrości ich wspaniałego życia...Już nawet pytając małe dzieci o to, kim chciałyby zostać w przyszłości, niepodważalna większość dziewczynek odpowie, że ich pragnieniem jest bycie modelką, aktorką, czy nawet... księżniczką, a chłopców bycie kimś bogatym. Nieważne kim, nieważne gdzie, ważne, aby dużo zarabiać i dobrze wyglądać. Pieniądz i uroda rządzą światem i raczej nic tego nie zmieni. Ale czy w takim świecie jest wciąż miejsce dla ludzi myślących? Czy będąc herbertowskim Panem Cogito można liczyć na coś więcej niż tylko brak zrozumienia i odrzucenie?

Nawet nie wiecie ile razy chciałam dopasować się do społeczeństwa. Ile czasu spędziłam marząc, aby ktoś zabrał tę część mnie, która sprawia, że jestem inna. Myślałam o tym, aby przestać myśleć. Pragnęłam nie pragnąć niczego poza zabawą. Mówić o  rzeczach błahych i nie wartych rozmawiania. Chciałam się nie martwić, niczym nie wyróżniać. Urodzić się jak każdy inny, żyć głośno i hucznie, kochać namiętnie i burzliwie i umrzeć możliwie jak najmniej boleśnie. Chciałam pozbyć się wszystkiego, co napawało mnie troską, co wprowadzało w stan niepokoju i nie pozwalało oddać się szaleństwu. Na siłę starałam się przewrócić piramidę wartości tak, aby pasowała ona do dzisiejszych ideałów.

Bo jakże wspaniale musi żyć człowiek, który swoją myślą nie wybiega dalej niż do obiadu. Który nie czeka na nic innego, tylko na kolejną imprezę, czy okazję do picia. Który nie wierzy w miłość, a jedynie w pożądanie. Który jest tu i teraz i nigdzie indziej ani dalej.

Żyjąc w fałszu, nie myśląc o przyszłości, nie robiąc nic, co wymagałoby włożenia odrobiny wysiłku. Wszystko mając szybko, łatwo i przyjemnie...

Tak, piękne byłoby to życie. Ale jakże bezcelowe.

 I chyba jednak nie dla mnie.


czwartek, 7 kwietnia 2016

Pretty little things...

Czasami warto trochę poczekać. Nie starać się, nie tworzyć zbędnych scenariuszy, nie panikować... Po prostu zostawić sprawy własnemu biegowi...Pozwolić działać przypadkowi, sile wyższej, drugiemu człowiekowi... Nie zastanawiać się dlaczego?, jak?, kiedy? Po prostu być. Po prostu trwać. Wyjść na dwór ze słuchawkami w jednej dłoni i dobrą książką w drugiej. Położyć się na trawie, zamknąć oczy i pogrążyć się w błogiej nicości. Odciąć się od świata zewnętrznego, od problemów, które często tworzymy sami, od sytuacji, które przytłaczają nas swoim ciężarem. Stworzyć swojego rodzaju "myślodsiewnię", miejsce, do którego można by spychać wszelkie niepotrzebne, zapychające i przysłaniające nam piękno świata natrętne myśli. Oczyścić swój umysł z całego tego bajzlu, dokładnie i rzetelnie. Niczego nie zamiatać pod dywan, raczej wyrzucić i raz na zawsze się tego pozbyć. 
Dużo czasu zajęło mi poszukiwanie własnej drogi do spokoju, do szczęścia i wolności. Kto mnie zna, ten wie, że mam ogromną tendencję do dramatyzowania. Za dużo myślę, za dużo analizuję... Taka już moja natura. Nie potrafię odpuścić, kiedy mi zależy, a zależy mi nader często. Zależy mi na ludziach, których za nic w świecie nie chciałabym stracić, na sytuacjach, które chciałabym powtórzyć... Zamiast cieszyć się tym co było dobre, martwię się tym, co można by było trochę podrasować, co nie do końca wyszło mi tak jak tego oczekiwałam. No i oczywiście jak na prawdziwą drama queen przystało, zazwyczaj widzę winę w sobie. W nieodpowiednio dobranym słowie, w spojrzeniu, które mogło być niewłaściwie odczytane, w geście, który za wiele zdradził, bądź wręcz przeciwnie, za dużo ukrył. Tysiące sytuacji, miliony wymienionych uśmiechów, rzucanych ukradkowo spojrzeń... można by z tego wszystkiego zwariować. I ja wariowałam... aż wreszcie powiedziałam: dość!

Zaczęłam dostrzegać jak wiele prawdy tkwi w słowach, że to "nie problem jest problemem, tylko twoje podejście do problemu". I zaczęłam uczyć się jak puszczać sprawy wolno. Jak pozwolić im toczyć się własnym torem, bez zbędnej ingerencji. Bo często chcąc coś przyspieszyć, sprawiamy, że niczym wykolejony pociąg wypada to z obranej ścieżki i roztrzaskuje się na kawałki. Chcąc coś spowolnić, wpadamy pod koła, przygnieceni tego ciężarem. A próbując zmienić tor, tak naprawdę zużywamy zbyt wiele energii i zostajemy ze świadomością, że mogliśmy zdecydować inaczej.

Dlatego powiedzmy stop! zbytniemu myśleniu, zbyt dogłębnemu analizowaniu i po prostu zacznijmy cieszyć się życiem.

Zacznijmy cieszyć się promieniami słońca, które rozgrzewa nasze ciała i dusze, dodaje energii i motywacji, sprawia, że niczym rośliny rozwijamy swoje pąki, wystawiamy się na świat zewnętrzny, rozkwitając całym swoim pięknem.

Zacznijmy cieszyć się ludźmi, którzy są z nami mimo wszystko i przede wszystkim. Którzy dają nam oparcie i do których możemy zwrócić się w każdej chwili. Którzy uraczą nas dobrym słowem, ale gdy trzeba, dadzą nam kopniaka w dupę. Bo po to są właśnie przyjaciele. Choćby znajdowali się setki kilometrów od nas.

Zacznijmy cieszyć się drobnostkami. Małymi szczegółami, które składają się na nasze życie. Poranną kawą, która rozpływa się po naszym ciele niczym benzyna napędzając nasze mechanizmy do działania. Wyjściem na spacer z psem, który swoim merdającym ogonkiem uświadamia nas, jak wielkich bogów w nas widzi. Jak wielką miłością nas darzy. I jak bardzo nie chciałby, abyśmy go opuścili. 
Żyjmy, działajmy, ale nie analizujmy! Pozwólmy, aby życie było w stanie nas zaskoczyć. Aby miało szansę sprawić nam niespodziankę. Nie odbierajmy mu tej przyjemności ;)

niedziela, 3 kwietnia 2016

Drogi Nieznajomy...

Nie patrz na mnie w sposób, który sprawia, że drżą mi kolana, jeżeli twój wzrok ucieknie za jakiś czas w inną stronę. Nie szepcz mi do ucha słów, które są jednym wielkim kłamstwem, a które sprawiają, że zaczynam mieć nadzieję. Nie mów mi jaka to jestem wspaniała, bo jeszcze byłabym skłonna w to uwierzyć. Nie baw się mną. To niebezpieczna gra. Tyle że to nie Ty jesteś tym graczem, któremu grozi niebezpieczeństwo. To ja. Znikam powoli, obdzierana z kawałków, które wyrywasz mi siłą. Siłą niespełnionego słowa, niezrozumianego odejścia, skończonego rozdziału. Przytłaczasz mnie tym, że potrafisz wywrócić mój świat jednym zdaniem. Że za jeden Twój gest jestem w stanie naiwnie znów się do Ciebie wrócić. Powinnam być silna. Powinnam być niezależna. I wmawiam sobie, że taka jestem. Do czasu aż znowu pojawiasz się na horyzoncie. 
Nie wiem, co sprawia, że masz tak wielką moc. Moc przekonywania. Moc uwodzenia. Czy to te Twoje niesamowite niebieskie oczy, które sprawiają, że cała się topię. Topię się w oceanie, porwana przez fale wyzierającego z nich uczucia. Czy naprawdę można być aż tak dobrym graczem, aby tak idealnie odwzorować coś, na czym mi zależy? Czy naprawdę można tak dobrze ukrywać mgłę kłamstwa,  nadchodzący huragan emocji, które z zauroczeniem mają niewiele wspólnego? A może to ja jestem ślepa. Może widzę tylko to, co chcę zobaczyć. Nie pozwalając, aby ktokolwiek rzucił mi na pomoc koło ratunkowe. Słuchając tylko głosu we własnej głowie, który w podstępny sposób zagłuszył zdrowy rozsądek.

A może to te Twoje silne ramiona, które oplatają mnie w taki sposób, że wreszcie czuję się bezpiecznie? Odgrodzona od tego całego złego świata, złych ludzi, złych słów i spojrzeń. Odgrodzona od rzeczywistości i pragnąca, aby chwila trwała wiecznie.

A może to Twoje usta? Słodko szepczące to, co moje uszy dawno chciały usłyszeć. Niczym sadownik wybierający najdojrzalsze owoce, Ty wybierasz najurodziwsze słowa. Bawisz się nimi. Splatasz w kolejne koniugacje. Łechczesz moje ego. Sprawiasz, że czuję się najpiękniejsza, najwspanialsza... i najszczęśliwsza.

Ale to tylko złudzenie. Tylko chwila. Nawet jeśli ta chwila trwa parę dni, tygodni, miesięcy i tak jest niczym. Jak sen, który zakończył się zbyt szybko. Sen, który mógłby trwać wiecznie. Ale z którego rzeczywistość tak brutalnie mnie wyrwała...

Odchodzisz i mimo że mówisz, że na pewno wrócisz, nie zrobisz tego. Zbyt dobrze Cię znam. Zbyt dużo przeżyłam. Zbyt dużo widziałam. Zbyt wiele razy się zawiodłam. Odchodzisz i zabierasz ze sobą kolejną część mnie. Sprawiasz, że tracę odrobinę tego, co powinnam pielęgnować. Staję się przez Ciebie innym człowiekiem. Dojrzalszym, bardziej doświadczonym i o wiele bardziej sceptycznym. 

Bierzesz ze sobą to co dobre. Zabierasz ze sobą moją radość. Zabierasz ze sobą moją pozytywną energię. Zostawiasz mnie samą.

Już nie tonę w morzu Twoich oczu. Już nie zatracam się w Twoich silnych ramionach. Już nie jestem obdarowywana owocami Twoich słów. 

I co?

I nic. Jestem może bledsza, trochę śpiąca,trochę bardziej milcząca...

...lecz widać można żyć bez powietrza.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...