Wpadając ze skrajności w skrajność, błąkałam się między tym kim jestem, kim być powinnam, a kim tak naprawdę być chciałam. Trzy "ja" niezdolne do wspólnego istnienia. Reguły, normy, moralność kłócące się z chęcią zabawy, szaleństwa i zwykłego zapomnienia. Wyidealizowana karykatura człowieka, którym chciałam być spierająca się z normalnością osoby, która żyje naprawdę. Ten okres to był jedna wielka sinusoida. Od wielkich wybuchów radości, kiedy to endorfiny brały górę, aż do smutku tak głębokiego jak Dół Mariański, kiedy to szara rzeczywistość brała górę nad oczekiwaniami.
Zapominałam o tym, co ważne, biegając za tym, co nieistotne. Odrzucałam osoby, które były przy mnie cały czas, nie tylko wtedy, kiedy było dobrze. Odrzucałam je tylko po to, aby poniżać się przed innymi, którym nigdy tak naprawdę nie zależało. Które przez swój burdel w głowie wprowadziły również burdel do mojego życia. Zakręciły mi świat, obróciły go do góry nogami, uzależniły od siebie... a potem zniknęły. Odeszły bez słowa pożegnania. I choć na początku było cholernie trudno, teraz wiem, że ich odejście było najlepszym co mogły mi one zaoferować...
Zrobiłam sobie posiedzenie. Ja versus ja. Sama ze sobą musiałam przeprowadzić najpoważniejszą, a zarazem najtrudniejszą rozmowę w swoim życiu. Izolując się przez jakiś czas od toksyczności zewnętrznego świata, miałam chwilę, aby uporządkować swoje myślenie, sprecyzować swoje cele i określić to, na czym mi tak naprawdę zależy.
Bo choć dużo ostatnio przeżyłam, dużo złego doświadczyłam, dużej ilości niewłaściwych ludzi zaufałam i byłam już na krańcu, udało mi się wygrzebać. Przepaść pod moimi nogami wołała mnie cholernie głośno. Już prawie robiłam krok do przodu, już jedna z moich nóg wisiała w powietrzu. Przez chwilę chciałam oderwać i drugą. Zamknąć oczy, ścisnąć usta i skoczyć. Proste choć zarazem egoistyczne i dosyć tchórzliwe...W porę się jednak opamiętałam. I choć nikt nie złapał mnie za nadgarstek, nikt nie ścisnął mnie w pasie ciągnąc z powrotem do tyłu, nikt nie przemówił mi do rozumu, sama postanowiłam zawrócić. Bo czasem lepiej się cofnąć aniżeli bezmyślnie przeć jedną ścieżką przed siebie.
Dojrzałam w ekspresowym tempie. I stałam się w końcu swoją przyjaciółką, a nie największym wrogiem. Podałam sobie rękę na zgodę i stwierdziłam, że jednak warto walczyć. Zapomnieć o tym, co było, nie myśleć o tym, co będzie, a jedynie korzystać z tego co jest tu i teraz. Nie odkładać niczego na później. Nie jutro, nie za tydzień, tylko teraz. To teraz jest czas na zmiany i to od nas zależy w jaki sposób go wykorzystamy.
Życie jest kruche, chwile są ulotne, a relacje nietrwałe. Żeby osiągnąć spokój nie możemy opierać go na żadnym z tych niestabilnych fundamentów. Przyszłość budujemy w tej chwili, opierając się na sobie. Bo dopóki my istniejemy, istnieje nasz świat. I to o najlepszą wersję jego musimy zabiegać.
Nie bójmy się zrobić kroku naprzód, nawet wtedy, kiedy tym krokiem musimy zmienić niedawno obierany kurs. To, że wydawał nam się właściwy, nie oznacza, że nadal taki jest...
Walczmy o siebie! Cieszmy się tym, co mamy, a nie zadręczajmy tym, czego osiągnąć nie możemy. To czy jesteśmy szczęśliwi i czy czujemy się spełnieni zależy tylko i wyłącznie od nas.
Życzę Wam siły, Drodzy Cytrynomaniacy! Siły do pokonywania trudności, siły do odcinania toksycznych ludzi i siły do kochania siebie. Takimi jacy jesteście.
Bo jesteście wspaniali i z całą pewnością niepowtarzalni.