wtorek, 31 stycznia 2017

Illusion

Dziwne jak człowiek może się zmienić w niedługim odstępie czasu. Patrzę na tę dziewczynę, którą byłam jeszcze parę miesięcy temu. Zagubioną, przerażoną, nieświadomą samej siebie, nieświadomą swojej kobiecości, nieświadomą tego kim jest i w jakim kierunku zmierza. Dążącą do ideału, a przez to niezauważającą jak jej nieidealność sprawia, że jest kimś wyjątkowym. Że każda blizna, każda skaza, każda rana składają się na jej obraz. Obraz piękny w swojej brzydocie i zarazem paskudny w swoim pięknie...
Wpadając ze skrajności w skrajność, błąkałam się między tym kim jestem, kim być powinnam, a kim tak naprawdę być chciałam. Trzy "ja" niezdolne do wspólnego istnienia. Reguły, normy, moralność kłócące się z chęcią zabawy, szaleństwa i zwykłego zapomnienia. Wyidealizowana karykatura człowieka, którym chciałam być spierająca się z normalnością osoby, która żyje naprawdę. Ten okres to był jedna wielka sinusoida. Od wielkich wybuchów radości, kiedy to endorfiny brały górę, aż do smutku tak głębokiego jak Dół Mariański, kiedy to szara rzeczywistość brała górę nad oczekiwaniami.

Zapominałam o tym, co ważne, biegając za tym, co nieistotne. Odrzucałam osoby, które były przy mnie cały czas, nie tylko wtedy, kiedy było dobrze. Odrzucałam je tylko po to, aby poniżać się przed innymi, którym nigdy tak naprawdę nie zależało. Które przez swój burdel w głowie wprowadziły również burdel do mojego życia. Zakręciły mi świat, obróciły go do góry nogami, uzależniły od siebie... a potem zniknęły. Odeszły bez słowa pożegnania. I choć na początku było cholernie trudno, teraz wiem, że ich odejście było najlepszym co mogły mi one zaoferować...

Zrobiłam sobie posiedzenie. Ja versus ja. Sama ze sobą musiałam przeprowadzić najpoważniejszą, a zarazem najtrudniejszą rozmowę w swoim życiu. Izolując się przez jakiś czas od toksyczności zewnętrznego świata, miałam chwilę, aby uporządkować swoje myślenie, sprecyzować swoje cele i określić to, na czym mi tak naprawdę zależy.

Bo choć dużo ostatnio przeżyłam, dużo złego doświadczyłam, dużej ilości niewłaściwych ludzi zaufałam i byłam już na krańcu, udało mi się wygrzebać. Przepaść pod moimi nogami wołała mnie cholernie głośno. Już prawie robiłam krok do przodu, już jedna z moich nóg wisiała w powietrzu. Przez chwilę chciałam oderwać i drugą. Zamknąć oczy, ścisnąć usta i skoczyć. Proste choć zarazem egoistyczne i dosyć tchórzliwe...W porę się jednak opamiętałam. I choć nikt nie złapał mnie za nadgarstek, nikt nie ścisnął mnie w pasie ciągnąc z powrotem do tyłu, nikt nie przemówił mi do rozumu, sama postanowiłam zawrócić. Bo czasem lepiej się cofnąć aniżeli bezmyślnie przeć jedną ścieżką przed siebie.

Dojrzałam w ekspresowym tempie. I stałam się w końcu swoją przyjaciółką, a nie największym wrogiem. Podałam sobie rękę na zgodę i stwierdziłam, że jednak warto walczyć. Zapomnieć o tym, co było, nie myśleć o tym, co będzie, a jedynie korzystać z tego co jest tu i teraz. Nie odkładać niczego na później. Nie jutro, nie za tydzień, tylko teraz. To teraz jest czas na zmiany i to od nas zależy w jaki sposób go wykorzystamy.

Życie jest kruche, chwile są ulotne, a relacje nietrwałe. Żeby osiągnąć spokój nie możemy opierać go na żadnym z tych niestabilnych fundamentów. Przyszłość budujemy w tej chwili, opierając się na sobie. Bo dopóki my istniejemy, istnieje nasz świat. I to o najlepszą wersję jego musimy zabiegać.

Nie bójmy się zrobić kroku naprzód, nawet wtedy, kiedy tym krokiem musimy zmienić niedawno obierany kurs. To, że wydawał nam się właściwy, nie oznacza, że nadal taki jest...

Walczmy o siebie! Cieszmy się tym, co mamy, a nie zadręczajmy tym, czego osiągnąć nie możemy. To czy jesteśmy szczęśliwi i czy czujemy się spełnieni zależy tylko i wyłącznie od nas.

Życzę Wam siły, Drodzy Cytrynomaniacy! Siły do pokonywania trudności, siły do odcinania toksycznych ludzi i siły do kochania siebie. Takimi jacy jesteście.

Bo jesteście wspaniali i z całą pewnością niepowtarzalni.

piątek, 13 stycznia 2017

Byle do przodu

Próbuję być silna. Podnoszę głowę do góry, na twarzy przywołuję uśmiech i żyję. Sama siebie przekonuję, że jest dobrze, chociaż wiem, że to perfidne kłamstwo. Najgorzej jest nocą, kiedy siedzę sama w ciemnościach, słucham muzyki i myślę. O tym co było, o tym kim byłam zanim moje życie obróciło się do góry nogami i o tym kim jestem teraz. Analizuję, rozkładam na części pierwsze, raz po raz zastanawiając się, w którym momencie wszystko się zepsuło.
W ciągu dnia jeszcze jakoś sobie radzę. Kiedy jest jasno rozsądek bierze górę nad uczuciami. Gdy zapada zmrok jest zupełnie na odwrót. Setki scenariuszy w mojej głowie, tysiące niewypowiedzianych słów, miliony sytuacji, które już nie wrócą. To wszystko się we mnie zbiera, to wszystko nie daje mi spokoju. I naprawdę, oddałabym wiele, aby mieć w pokoju myślodsiewnię... Naczynię, do którego wyrzucałabym wszelkie "śmieci", wszystko to, czego chciałabym się wyzbyć...

Niedobrze jest być zbyt wrażliwym. Uwierzcie mi na słowo. Posiadanie miękkiego serca wiąże się z koniecznością wyrobienia twardej dupy.

Błędne jest też założenie, że to jak będziemy traktować innych ludzi zwróci się nam z nawiązką. Czyli każdy negatywny czyn sprawi, że sami przeżyjemy coś okropnego, a każda dobra i bezinteresowna oznaka zainteresowania zacznie przyciągać do nas równie pozytywne osoby. Tak naprawdę jest zupełnie inaczej. XXI wiek to wiek sprzeczności. Tu osoby, które z zaciętym wyrazem twarzy, nie oglądając się na innych, prą do przodu, mają łatwiej. Tym zaś, którzy kochają... tym, którym zależy, los śmieje się w twarz. Każe otworzyć oczy, wylewając kubeł zimnej wody na ich pełne oczekiwań głowy.

Całe życie byłam za miękka. Stawiałam innych na pierwszym miejscu. Starałam się zaspokoić wszystkie oczekiwania, które mnie dotyczyły. Złe słowa brałam głęboko do siebie, uważając, że widocznie na nie zasłużyłam, że popełniłam gdzieś błąd... albo po prostu byłam beznadziejna. Pochwały, dowody uznania, gesty sympatii olewałam, myśląc, że to wszystko jest udawane... że to wszystko nie ma prawa bytu. Od dziecka czułam bowiem, że nie zasługuję na to, co dobre... sama siebie kamieniowałam, wymagałam niemożliwego i karałam się, kiedy nie byłam w stanie temu sprostać.

Potem coś we mnie drgnęło... Zaczęłam zauważać swoje sukcesy, przestałam zwracać aż tak wielką uwagę na swoje porażki. Zaczęłam być milsza... dla siebie, ale przede wszystkim dla otoczenia. Naiwnie wierzyłam w karmę. A ludzie to wykorzystywali.

Ale postanowiłam. Nie dam się więcej wykorzystać. Nie dam więcej wejść sobie na głowę. Nie pozwolę, aby ktoś wpływał na to, co myślę o sobie, żeby niszczył moją samoocenę, która wzrastała przecież tak powoli...

I choć jest ciężko to się nie poddam. Jestem silniejsza niż byłam kiedykolwiek. Nie dam się złamać.

Mam zamiar walczyć. Ze sobą przede wszystkim, ale również z fałszywymi osobami w moim życiu. Nie zasługują one na moje towarzystwo, a ja nie zasługuję na takie traktowanie.

Dlatego powiem au revoir wszystkim, dla których nie ma miejsca w moim życiu. Uniosę głowę jeszcze wyżej i pójdę przed siebie. Bo drogi są przede mną otwarte. Muszę tylko w to uwierzyć.

środa, 11 stycznia 2017

Dookoła własnej głowy

Powiem Wam, że czuję się jakbym przez ostatnie dni, może parę tygodni, dojrzała o kilka lat. Przyszłam przyśpieszony (i to jak!) kurs dorosłości. Tyle rzeczy się zmieniło, jedne straciły na wartości, inne na nowo zaczęły grać pierwsze skrzypce. Wreszcie zaczęłam rozmawiać sama ze sobą. Doceniać to kim jestem. Bo choć zabrzmi to nieskromnie, wiem, że nie jestem kimś zwyczajnym.
Ktoś kto mnie tworzył miał niezłą wyobraźnię. I chyba pokładał we mnie duże nadzieje. Albo po prostu był naćpany. Nie ważne jaki był jego zamysł, jakimi pobudkami się kierował, zaufał mi, dając wolną wolę... A ja się zwyczajnie pogubiłam. W wyborach, w decyzjach i w znajomościach... Za dużo myślałam o innych, za mało o sobie. O swojej przyszłości, o swoich planach, o swoich marzeniach... Zbyt szybko zaufałam, zbyt szybko chciałam dostać coś, co nie miało prawa tak naprawdę istnieć. I dobre duszyczki w moim życiu próbowały mi to uświadomić. Ale ja brnęłam dalej. Aż w końcu się kuźwa przejechałam. I choć na początku było ciężko, teraz naprawdę wstaję na nogi. Silniejsza, pewniejsza siebie i... piękniejsza? Bo jedno musicie wiedzieć- piękno to nie tak naprawdę nasza zewnętrzna powłoka, ale przede wszystkim nasze podejście do samego siebie.

Jak tak patrzę wstecz myślę sobie jaka byłam, kuźwa, głupia. Jaka byłam ślepa na bodźce, głucha na informacje i zwyczajnie naiwna. Wierzyłam w jakąś bajkę, gdzie księżniczki żyją ze swoimi rycerzami długo i szczęśliwie. Zapomniałam wziąć poprawkę na to, że życie wygląda zupełnie inaczej. Że w życiu rzadko kiedy są happy endy, a jeśli już to wtedy, kiedy się tego nie spodziewamy. I mimo że wszystko wokół mówiło mi "Zastopuj!", ja tylko zatykałam uszy, zamykałam oczy, zagryzałam język i brnęłam w to dalej.

Ale żebyście nie myśleli! To nie jest tak, że mam do siebie jakieś wyrzuty, że postąpiłam tak, a nie inaczej. Czasu nie da się cofnąć, a nie ma się też co błędami jakoś specjalnie katować...Każdy z nich do naszego życia coś wnosi. Każda znajomość, choćby niewiadomo jak toksyczna, jest w nim widoczne potrzebna. Czegoś nas uczy, przez jakiś czas może sprawiać, że czujemy się szczęśliwi, a później, gdy odchodzi, wzmacnia nas tak bardzo, że w inny sposób nie dałoby się tego zrobić. Jesteśmy ludźmi, upadamy, zawodzimy się na innych, a potem wstajemy, podnosimy się, otrzepujemy i idziemy dalej.

Bo trzeba być "twardym, nie miętkim". Ja już postanowiłam. Koniec z uległością, koniec ze staraniami, koniec z tą naiwną wiarą, że wszystko dobrze.

Czas się wziąć za siebie.

piątek, 6 stycznia 2017

Kim ja jestem?

Czasem czuję jakby siedziało we mnie kilka różnych osoby. Mam dwie twarze, dwie maski, dwa oblicza. Raz jestem słodziutką dziewczynką, z sercem na dłoni i uśmiechem na twarzy, a po chwili zamieniam się w zimną i wyrachowaną sukę. Jednego dnia oddałabym wszystko, aby nie musieć wychodzić z domu, móc zaszyć się w swojej fortecy, wziąć do ręki kubek z ciepłą herbatą i nie ruszać się z łóżka. Czytać, oglądać filmy, spać i marzyć. Marzyć o idealnym, poukładanym życiu, o przyszłości, która nie jest jedną wielką niewiadomą, o miłości, która nie rani i rodzinie, której czasem mi brakuje. Siedzieć bezruchu jak najdłużej i nawet nie otwierać ust. Nie spotykać się z nikim, nie rozmawiać, odizolować się od całego świata i skupić tylko i wyłącznie na sobie. Ale potem mi przechodzi. Wstępuje we mnie power, wstępuje we mnie jakaś nieograniczona energia i chęć do działania. Chcę się bawić, szaleć, pierdolić wszystko co powinna być ważne. I to robię. Nie myślę o konsekwencjach, nie myślę o jutrze i żyję chwilą. Bezmyślnie marnuję to, na co pracowałam, żegnam się z marzeniami o idealnej egzystencji i ruszam w miasto. Włącza mi się tryb "zabawa" i to sprawia, że wszystko inne przestaje się liczyć... Robię głupoty, za które płaci najczęściej ta moja druga ja. I za każdym razem obiecuję sobie, że to już ostatni raz, że wezmę się w garść, że muszę z tym skończyć...

A potem koło się zamyka.
Żyję według pewnego schematu, z którym nie mogę się rozstać.

Wszystko rozsypuje mi się, niczym domek z kart przy nieostrożnie dobranym ruchu ręki. Rozpryskuje się na kawałki jak nieopacznie szturchnięta szklanka. A ta druga ja żmudnie próbuje zebrać do kupy i posklejać, aby wyglądało tak jak wcześniej. Tyle, że za każdym razem jest trochę trudniej i za każdym razem zostaje więcej skaz, których nie da się niczym zatuszować...

Pogubiłam się, nie mogę znaleźć drogi. Potrzebowałabym chyba, aby ktoś mi ją oświetlił. Pokazał, w którą stronę mam zmierzać... I może dołączył się do podróży. Bo sama zbyt często się potykam o własne nogi. Chciałabym się móc na kimś oprzeć...

wtorek, 3 stycznia 2017

The same old me

Nie tak miał wyglądać nowy rok. Były żelazne postanowienia, były wielkie plany i jeszcze większe nadzieje. Miała być nowa ja. Miał być nowy rozdział w moim życiu. Miała być czysta karta i starannie dobrane pióro, którym pięknym pismem miałam ją powolutku zapełniać. Zamiast tego wyjęłam stary zeszyt i dosyć niechlujnie wymazałam pewne fragmenty. Większość jednak przebija. I przebijać będzie. Będę pisać starym czarnym długopisem, szybko i bez zbędnego starania, aby jakoś to wyglądało. To co było, jest i będzie. Plany odeszły w cholerę, nadzieje odfrunęły bezpowrotnie. Cząstka mnie zniknęła, zostawiając po sobie pustkę, której nie da się zapełnić...
Po raz kolejny dostałam kopniaka w dupę, po raz kolejny życie zechciało mnie czegoś w brutalny sposób nauczyć. Ale widocznie tak być musi. Widocznie ja jestem zbyt ślepa, aby delikatne sygnały dotarły do mojej świadomości. Ja potrzebuję porządnego ciosu, tego by ktoś mną potrząsnął, ktoś mnie obudził. Bo idealny świat, który sobie wymyśliłam, tak naprawdę nie istnieje...

Zrozumiałam, że nie da się tak po prostu odciąć od przeszłości. Nie da się wyrzucić z pamięci tego, co było. Nie da się powiedzieć "au revoir" swojemu jestestwu i obudzić się jako ktoś zupełnie inny.

Nie ma nowych początków. Nie ma nowych rozdziałów. Wszystko, co przeżyliśmy splata się w ciąg zdarzeń, które nas tak naprawdę definiują. Zdarzenia te mieszają się, przeplatają, dają o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie. Popełniamy błędy i będziemy je powielać, nie ma co się oszukiwać. Bo na tym to wszystko polega. Na upadkach i wstawaniu, na staczaniu się i odbijaniu od dna. Będziemy robić to w kółko, aż do zasranej śmierci. Bo niby mówi się, ze nie należy wchodzić do tej samej wody... ale co kiedy nurt wygląda tak cholernie kusząco?

Jesteśmy tylko ludźmi. I AŻ ludźmi. Jesteśmy idealni w swojej nieidealności, piękni w swojej brzydocie i kompletnie nie do pojęcia.

Każdy jest bohaterem swojej historii, pisanej raz po raz w starym zniszczonym notatniku.

Ten notatnik jest zniszczony jak my sami. Źli i popsuci żyjemy, niszcząc to, co powinno być najważniejsze i goniąc za tym, co tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia.

Błądzimy. Biegamy w ciemnościach po drodze gubiąc moralność, miłość, współczucie i motywację...

Powiem Wam wiec jedno. Czas zapalić światło. I pozbierać swoje zabawki.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...