Co z tego, że miałam cudowne średnie na świadectwach? Co z tego, że uczyłam się znienawidzonego wówczas francuskiego? Co z tego, że byłam grzeczna i posłuszna? To wszystko tylko sprowadziło masę problemów. Problemów z odnalezieniem siebie, tego, co rzeczywiście sprawia mi przyjemność, problemów z interakcjami społecznymi. Dodatkowo, kiedy osiągnęłam już wyżyny umiejętności swojego umysłu, zaczęłam pragnąć sięgać po więcej. Nie chciałam być tylko mądra. Chciałam być również piękna. I to za wszelką cenę. Za cenę nigdy nie zawartych przyjaźni, godzin płaczu w poduszkę, hektolitrów potu wylanego podczas ćwiczeń. Za cenę wiecznych kłótni. Kłótni z rodziną, z otoczeniem, kłótni ze sobą...
Perfekcjonizm sprawił, że nigdy nie byłam wystarczająco dobra. Zawsze przecież można sięgnąć po więcej, zrobić coś lepiej, czy chociażby ćwiczyć dłużej. Zmęczona codzienną walką, walką z tym, czego nie da się przeskoczyć, zagubiłam się diametralnie. Nie wiedziałam już co jest dobre, co jest złe, co powinnam robić, a z czego zrezygnować. Chciałam mieć wszystko, a paradoksalnie nie miałam już nic. A za każdą porażkę obwiniałam tylko i wyłącznie siebie.
Na szczęście przyszedł taki czas, że na mojej drodze pojawili się wspaniali ludzie, którzy wnieśli światło do mojego życia. Zaczęłam rozumieć prawdę o tym, że nieidealność jest wspaniała. Że potknięcia czynią z nas istoty ludzkie. Że nie wszystko musi być zapięte na tip-top. Czasem lepiej po prostu dać się ponieść. Ponieść emocjom, ponieść chwili. Zamknąć oczy, otworzyć umysł i nie myśleć o niczym, poza tym, co jest tu i teraz. Cieszyć się zapachem wiosny, fałszem akordów granych na świeżym powietrzu, czy obecnością nieznajomych, którzy w krótkim czasie potrafią stać się najważniejszymi osobami w naszym życiu.
Dalej się tego uczę. Codziennie robię mały kroczek naprzód. Na każde pięć w dobrą stronę, przypadają dwa, kiedy to cofam się, wracając do zastanych rytuałów i przyzwyczajeń. Upadam, ale tylko po to by podnieść się silniejsza. Czasem zajmuje mi to dłuższą chwilę, ale nie poddaję się. Jest trudno, nie ukrywam, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. Na szczęście chwile, kiedy to wreszcie staję z głową podniesioną do góry, naprzeciw wszelkim niepowodzeniom, wynagradzają wszystko. I sprawiają, że chcę żyć.
Taka jaka jestem. Nieidealna. Nieperfekcyjna.
Życie jest za krótkie, aby przejmować się pierdołami. Świat nie runie, jeśli nie zrobimy czegoś na czas. Nieba się nie rozewrzą, nie zaczną grać trąby, Ziemia będzie istnieć nadal. A my przynajmniej będziemy szczęśliwi.
Dlatego, Drodzy Czytelnicy, dążcie do tego, co chcecie osiągnąć, ale nie róbcie tego za wszelką cenę. W końcu zrozumiecie, że czasem lepiej jest zwyczajnie odpuścić... :)
Sporo osób ma tendencję do przypisywania sobie nie swoich zasług- staram się od takich osób odcinać, bo jednak niosą ze sobą negatywną energię.
OdpowiedzUsuńPowodzenia w byciu taką jaką jesteś:)