Kiedy byliśmy dziećmi wszystko było łatwiejsze. Żyliśmy sobie beztrosko, mieliśmy marzenia, byliśmy nieskażeni jeszcze jadem współczesnego świata. Wszystko było dla nas możliwe, nic nie było nieosiągalne. A potem nadszedł czas, w którym mimo że wciąż podchodziliśmy do zadań z pozytywnym nastawieniem, coraz częściej dostawaliśmy po łapach.
Uśmiech i nadzieja zastępowany był grymasem smutku i poczuciem rozczarowania. I tak dorastaliśmy, a świat był coraz bardziej okrutny. Ludzie coraz bardziej fałszywi. A my coraz bardziej chcieliśmy stać się tacy jak oni. Nauczyliśmy się zakładać pancerz, nauczyliśmy się zakładać maski. Wszystko tylko, żeby się dopasować, wszystko, aby nie zostać zranionym. W obawie przed bólem i stratą, zadawaliśmy rany innym i zostawialiśmy ich, gdy zaczynało być ciężko.
Niektórzy odeszli szybko, bez walki. Inni mimo wszystko zostali. O pierwszych nie warto myśleć, bo zwyczajnie nigdy na naszą uwagę nie zasługiwali. Drudzy zaś to nasi prawdziwi przyjaciele.
A przyjaciele są po to, żeby kochać nas wtedy, kiedy sami zapominamy o tym, jak to się robi...
Może i ostatnio nie mam weny. Może i moje marzenia prysły w styczności z realnym życiem. Może i czasem tęsknię za tym, aby znów być małym brzdącem. Ale czasu nie da się cofnąć, Można jedynie żyć tak, aby nie stracić już ani jednej chwili.
Tego Wam życzę Misiaki. Otwartości umysłu i szczerości serca. Kiedyś Wam to się zwróci. Z całą pewnością ;3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz